APETYT
ROŚNIE W MIARĘ CZYTANIA
Nie wiadomo czy Garfield jest
przede wszystkim najgrubszym kotem świata, czy też może najśmieszniejszym,
faktem jest jednak, że salwy śmiechu, jakie wywołuje obcowanie z jego
przygodami, są równie potężne co postura naszego bohatera. Co ważniejsze
jednak, „Tłuste kocie trójpaki” doskonale wykorzystują potencjał obu tych
faktów, przez co w ręce czytelników za każdym razem trafiają grube, bawiące do
łez tomiszcza, od których nie można się oderwać tak, jak Garfield od jedzenia. I
tak samo jest w przypadku czwartego tomu, po którym pozostaje – znów! –
niedosyt. W końcu po tak smakowitym daniu chciałoby się dokładkę, deserek, a i
po co przestawać jeść, skoro już niedługo pora kolejnego posiłku i nie warto
wypadać z rytmu…
O Garfieldzie chyba nie muszę Wam
nic mówić, na wypadek gdybyście jednak ostatnie kilkadziesiąt lat spędzili w
totalnej izolacji od cywilizacji i nie poznali jeszcze przygód naszego kociaka,
dla formalności wyjaśnię to i owo. A zatem, jak już wiadomo, Garfield to kot.
Rudy, wiecznie głodny kot, który nienawidzi poniedziałków, diet, rodzynków w
cieście, psów, deszczu, listonoszy… Cóż, wielu rzeczy nie lubi. Uwielbia za to
jeść, żreć, wciągać kolejne dania. Kocha lazanię. Kocha spanie. Kocha
wylegiwanie się. Lenistwo to już nie jego pasja, to styl życia. I kocha drapać.
Zasłony, ubranie swego pana (czyt. ludzkiego podajnika karmy), meble… Taki to
już koci los. Ale los człowieka nie jest lepszy, bo John musi zmagać się nie
tylko ze swoim humorzastym pupilem, towarzyszącym im psem Oddiem i okazjonalnie
wpadającym w odwiedziny uroczym kociakiem Nermalem, ale też i płcią przeciwną,
u której nie ma powodzenia, co nie zraża go i dalej beznadziejnie stara się
zaprosić jakąś dziewczynę na randkę…
Jak ja uwielbiam „Garfielda”. Chyba
inaczej nie da się tego ująć. Może i istnieją serie większe, jeśli chodzi o
humorystyczne paski gazetowe („Fistaszki”), jednak to właśnie przygody
niesfornego kota zajmują w moim sercu szczególne miejsce. Może dlatego, że od
dzieciństwa miałem kontakt z kotami i tak wiele zachowań tytułowego bohatera jest
mi jakże dobrze znanych? Nie da się tego wykluczyć, ale przede wszystkim seria
Jima Daviesa to kawał rewelacyjnego, doskonale wykonanego komiksu, który
zachwycić potrafi dzieci, dorosłych, jak i starców.
Jego główną siłą jest humor, co do
tego nie ma wątpliwości. Ale jest to humor na poziomie, prosty w odbiorze, ale
mający swoją głębię i satyryczne zacięcie, trafiający przy tym do czytelników o
różnych preferencjach. Podobnie jest z przygodami i lekkością pasków Daviesa, a
także ze świetną, wpadającą w oko szatą graficzną. W tej edycji zresztą,
zbierającej wszystkie przygody w pełnym kolorze i w znakomitym przekładzie
Piotra W Cholewy. A skoro o edycji mowa, wydawanie „Garfielda” w potrójnych
tomach to świetny zabieg. Czytelnicy dostają na raz solidną dawkę lektury, w
ciągu roku też daje to więcej Garfileda, a i cenowo całość wypada dobrze.
Znakomicie przy tym prezentuje się na półce i przyciąga wzrok. I tylko szkoda,
że na kolejny tom znów trzeba poczekać kilka miesięcy, bo ja już mam apetyt na
więcej.
Komentarze
Prześlij komentarz