Lucky Luke #15: Ucieczka Daltonów - Morris, René Goscinny

DALTONOWIE… RAZ JESZCZE


Od czasu wydania poprzednich części „Lucky Luke’a” minęły dwa miesiące i znów w nasze ręce trafiają dwa kolejne tomy serii. Podobnie, jak to było w ostatnich miesiącach, także i tym razem jeden z nich to klasyk napisany przez René Goscinnego, drugi zaś to rzecz nowa. Oba jednak są mocno zbliżone tematycznie, bo traktują o Daltonach, największych wrogach naszego dzielnego szeryfa. I oba są bardzo udane, choć „Ucieczka Daltonów” Goscinnego i Morrisa, jak na klasyk przystało, robi największe wrażenie.


Daltonowie powracają. Znowu. Na razie jednak tkwią w więziennych murach, gdzie odsiadują wyrok ponad trzystu lat pozbawiania wolności. Wydaje się, że pogodzili się ze swoim losem, nie próbują uciekać i sprawują się nad wyraz dobrze. Czyżby zaszła w nich wielka zmiana? Wszystko weryfikuje wieść, że Lucky Luke zatrzymał się właśnie w pobliskim mieście. Czego, jak czego, ale takiej okazji przegapić nie mogą! Dlatego też uciekają z więzienia o zaostrzonym rygorze i, jak na nich przystało, planują zemstę. Tym razem chcą jednak ośmieszyć Luke’a, zniszczyć go w oczach ludzi, a potem… No cóż, chyba się domyślacie. Czy ich plan, po tylu porażkach, ma w ogóle szansę realizacji? I jak z tym wyzwaniem poradzi sobie nasz dzielny szeryf, strzelający szybciej, niż jego cień, a także jego wierny koń?


Każdy pozytywny bohater komiksowych musi mieć jakichś swoich arcywrogów, wiedzą to wszyscy miłośnicy tego medium. Fakt ten widać szczególnie w amerykańskich komiksach superbohaterkich. Chyba każdy czytelnik umie wyliczyć bez chwili zastanowienia takie postacie: Batman ma Jokera, Spider-Man - Green Goblina, Superman ciągle zmaga się z Lexem Luthorem, nawet komiksy dla najmłodszych mają takie postacie, jak chociażby Gargamel w „Smerfach”. Starcia z nimi zawsze przyciągają czytelników, bo ci źli, często lepie wykreowani od głównych bohaterów, zawsze przyciągają uwagę odbiorców.



I nie inaczej jest z Lucky Luke’iem i Daltonami. A choć było już tyle i wspólnych perypetii, kolejne nigdy się nie nudzą. I o nudzie nie ma mowy także w tym przypadku. Co z tego, że każdy doskonale zna już ten schemat i czytał to po wielokroć? Świetne żart, dobra akcja i interesująca fabuła sprawiają, że całość pochłania się szybko i z wielką przyjemnością – a przy okazji pobudza apatyt na więcej. Dobrze więc, że pod ręką jest już kolejny tom.


Wracając jednak do „Ucieczki”, trzeba też wspomnieć kilka słów o szacie graficznej. Bo prac Morrisa na tym pola, choć ze wszech miar klasyczna i typowa dla gatunku, mimo upływu lat wciąż robi świetne wrażenie i wpada w oko. A że i cała reszta jest równie udana, warto sięgnąć zarówno po ten tom, jak i całą serię.


Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.




Komentarze