MROCZNA
WIEŻA
Dziś będzie krótko, zbiorczo i na
temat. Piętnaście lat po zakończeniu cyklu „Mroczna Wieża” chciałbym wrócić do
tej opowieści i odświeżyć nieco recenzje poszczególnych tomów. Części 1
i 4.5
omówiłem dość obszernie w oddzielnych tekstach, więc pomijam w tym zestawieniu, pozostałe zaś serwuję poniżej.
Powołanie
trójki:
Roland po wydarzeniach z tomu
pierwszego budzi się na brzegu morza i z miejsca los konfrontuje go z
dziwacznymi stworzeniami: homarokoszmarami. Ranny, pozbawiony kilku palców i
trawiony gorączką rewolwerowiec musi stawić czoła kolejnemu zadaniu,
postawionemu na jego drodze do Mrocznej Wieży. Oto bowiem znajduje na plaży
drzwi, które przenoszą go do naszych czasów, gdzie zebrać ma swą drużynę -
tytułową trójkę pomocników...
Drugi tom „MW” i najlepszy z całej
serii, zaczyna się tak, jak radził Hitchcock - trzęsieniem ziemi. Potem
napięcie już tylko narasta, a fabułą zachwyca coraz bardziej. Przyznam się
szczerze, że uwielbiam książki, w których autor najpierw praktycznie wykańcza
bohatera, meczy go do granicy śmierci, by dać mu wreszcie odrodzenie i takie
właśnie coś dostałem w "Powołaniu trójki"
Poza tym otrzymałem też to, co w
Kingu najlepsze. Lekki, znakomity styl, brak dłużyzn (przynajmniej jakichś
znaczących), dużo psychologii i obyczajowości, spojrzenie na USA tamtych czasów
nieco satyrycznym okiem i oczywiście masę nawiązań do innych książek Króla. Nie
zabrakło też emocji, zaskoczeń czy wzruszeń i wiecznej tajemnicy, która rozpala
wyobraźnię.
I cóż tu więcej dodać? Ci, którzy
nie byli przekonani "Rolandem" śmiało mogą sięgnąć po "Powołanie...",
bo jest to powieść znakomita, typowo Kingowa, łamiąca schematy i po prostu
zachwycająca (szczególnie Dettą/Odettą). A ci, którzy polubili Rolanda? Cóż, im
nawet nie muszę tego polecać, tak samo jak wyznawcom dzieł Króla Stephena. Tak
czy inaczej polecam gorąco, koniecznie z uprzednim przeczytaniem tomu
poprzedniego. Warto!
Ziemie
jałowe:
Trzeci tom Mrocznej Wieży to ciąg
dalszy wędrówki Rolanda i jego Ka Tet w poszukiwaniu tytułowej budowli. Na
drodze staje im jednak wiele niebezpieczeństw poczynając od olbrzymiego
niedźwiedzia-strażnika Shardika po inteligentny... pociąg!
King powraca do świata swego
największego dzieła i z trzecim tomem "MW" zaczyna wkraczać coraz
bardziej na rejony postmoderny. Mnoży tez nawiązania do swej twórczości i zmienia
coraz bardziej sagę w katalizator jego wszystkich powieści i zbiorów opowiadań.
Choć zarazem czyni to bardziej subtelnie i na poziomie dostrzegalnym tylko dla
największych fanatyków pisarza.
Z kolejnych plusów warto wymienić
znakomity styl, brak większych dłużyzn, co jest typowym kingowym błędem,
emocje, akcję, napięcie, klimat, retardacje (w tym finałową, za którą fani
chcieli swego czasu udusić wręcz Kinga - szczęście, że polscy czytelnicy
dostawali sagę w krótkich odstępach czasowych)...
Niestety minusów również "Ziemiom..."
nie brakuje, a największy z nich to ewidentnie schematyczność. Znów zaczyna się
od wielkiego zagrożenia, znów bohaterowie wychodzą z niego niemal bez szwanku,
znów wędrują, a na koniec znów czeka ich wróg do pokonania. Z tym, że King na
szczęście stara się przełamywać takie momenty przebłyskami inwencji, dzięki czemu
schemat zręcznie udaje mu się ukryć. I to na tyle znakomicie, że powieść fanom
jego twórczości po prostu nie może się nie podobać.
Niestety, to ostatni taki przebłysk
talentu w sadze. A szkoda. Jednak mimo tego, co King zrobi w dalszych tomach,
polecam całym sercem. Dla wielu z pewnością będzie to najlepszy tom „MW”.
Czarnoksiężnik
i kryształ:
Czwarty tom przygód Ka-Tet dążących
do Mrocznej Wieży rozgrywa się głównie na szosie. Widząc w dali pewną budowlę,
bohaterowie zmierzają w jej stronę. W trakcie jednak zatrzymują się na noc i
Roland zaczyna snuć historię swojej miłości do Susan...
Jak widać jest to więc powieść
głównie romantyczna. Całość, muszę to przyznać, zaczynająca się intrygująco i
ciekawie, ale będąca taką niestety jedynie do czasu. Młodość Rolanda i losy
jego miłości z czasem zaczynają nudzić, a King przybiera rozwlekły styl
gawędziarstwa, który należy do jego najgorszych cech jako pisarza. Brak też w
tym tomie oryginalności. Po świetnych "Ziemiach jałowych" i
retardacjach jakie Król zaserwował nam na koniec, nie spełnił pokładanych w
tomie nadziei. Niby rozwiązał wątek Blaine'a Mono i Gashera, ale nie w sposób
efektowny, ani tym bardziej satysfakcjonujący.
Wmieszał jeszcze w to wszystko nawiązania
(moim zdaniem zbędne i absolutnie rażące) do "Czarnoksiężnika z Krainy
Oz", a całość dodatkowo skonstruował tak by pozostawić dużo niedomówień
(akurat tym razem takich, na których rozwiązaniu nie zależy czytelnikowi, bo
nie zdołał się w nie zaangażować) i nie posunąć bohaterów w drodze do Wieży ani
odrobinę do przodu. Że o zakręceniu akcji do tego stopnia, że zaczyna
szwankować logika i kilku błędach już nie wspomnę.
Cóż więc tu dużo mówi. Ci którzy za
cel przyjęli przeczytanie wszystkiego co King napisał, albo pokochali sagę, po
tom sięgną niezależnie od tego co napiszę. Pozostali nie mają tu raczej czego
szukać i taka jest smutna prawda o "Czarnoksiężniku i krysztale."
Wilki
z Calla:
"Wilki z Calla", dalszy
ciąg opowieści o Rolandzie i jego Ka-Tet, to pierwszy z tzw. tomów
powypadkowych Kinga. Dla wielu od tego momentu saga zaczęła staczać się po
równi pochyłej, ale moim zdaniem jest to tylko kontynuacja tendencji tomu
poprzedniego. To jednak, że King omal nie zginął w wypadku samochodowym 4 lata
wcześniej odcisnęło na sadze wielkie piętno. Do tego stopnia, że patos stał się
niemal nieznośny, a Król, poznawszy kruchość własnego życia, postanowił uczynić
siebie centralną wręcz postacią "MW"...
"Wilki z Calla"
opowiadają o dotarciu Ka-tet do tytułowego miasteczka i starciu rewolwerowców z
tajemniczymi wilkami atakującymi jego mieszkańców. Początek jest całkiem
obiecujący, choć to kopia „Siedmiu rewolwerowców” (albo, jak wolicie, „siedmiu
samurajów”), ale wraz z rozwojem akcji książka traci coraz bardziej na jakości.
Główną tego przyczyną jest mdły i rozwlekły (by wręcz nie powiedzieć rozlazły)
styl Kinga, ale nie jedyną. Wiele psuja też słabe, czasem idiotyczne pomysły i
nawiązania do popkultury („Harry Potter”, „Fantastyczna Czwórka” - i to nie
tylko wspomniane w rozmowach). Nie jest to może powieść zła - mimo wszystko
czyta się ją dobrze - ale i tak rozczarowuje.
Fanom Króla i "MW" polecać nie muszę.
Reszta będzie niestety zawiedziona. I to aż za bardzo.
Pieśń
Susannah:
Przedostatni tom "Mrocznej
Wieży" rozpoczyna się w momencie, gdy Callahan i Jake ruszają za Susannah
do Nowego Jorku roku 1999 przy okazji chcąc znaleźć Czarną Trzynastkę -
magiczną kulę o pechowych mocach. Tymczasem Roland rusza w podróż do roku 1977
odkupić pewną parcelę od Kevin Towera, a także spotkać pewnego skromnego
pisarza - Stephena Kinga...
Fabuła "Pieśni..." jak
widać nie jest już jak dotychczas zamkniętą (przynajmniej w ramach tytułu)
całością, a po prostu kolejnym odcinkiem sagi. Cieńszym zresztą od poprzednich
4 tomów (tylko „Roland” i „Powołanie trójki” były mniej imponujące objętościowo)
i to jeden z największych plusów tego tomu. Niestety powypadkowa tendencja do
patosu i czynienia z siebie samego istoty najważniejszej dla całego
wszechświata (nie ma to jak skromność, prawda?) oraz, oczywiście, do dłużyzn,
ciężkości stylu i przynudzania, pozostała.
Dużo jest tu puszczania oka do
czytelnika, szczególnie do wiernego fana Króla, sporo zabawy historią
współczesna (11 września nie może nie być obecny, choć akcja ani na chwilę nie
przenosi się do roku 2001) i popkulturą, ale nie na wiele się to zdaje.
Świetnie za to spełniają się wątki z samym Kingiem, choć czasem taka
autoparodia robi się niestrawna. King bowiem znakomicie wplata w fikcję swe
własne życiem swą autobiografię z lat początków swej kariery, a na koniec raczy
czytelników zapewne nieco podkolorowanymi, ale jednak intrygującymi fragmentami
ze swojego dziennika z różnych okresów. Wspomina tam o kryzysach twórczych,
wahaniach co do pomysłów, prywatnych problemach i kwestiach związanych z
wydawaniem powieści. Wprawdzie wszystkie wątki tu zawarte kręcą się wokół albo
sagi „Mrocznej Wieży”, albo powieści ściśle z nią powiązanych, ale nie zmienia
to faktu, że taki wgląd w życie autora stanowi najlepsze co w książce znajdziemy.
Szkoda jednak, że tylko tyle.
Sagę Mrocznej Wieży sai King pisał
przez 34 lata. Przez te 34 lata przeżywał wzloty i upadki i nie było właściwie
pewne czy „MW” dobiegnie wreszcie końca. Niemniej Rolanda nie porzucił nigdy i
niemal każdą książkę, którą napisał pod własnym nazwiskiem, napisał tak, żeby
łączyła się w mniejszym bądź większym stopniu z jego przygodami. Wypadek jednak,
w którym prawie stracił życie, skłonił go do skończenia sagi. I oto teraz
stajemy u zakrętu ścieżki prowadzącego nas wprost po wielką czarną wieżę na
polu czerwonych róż. Wreszcie.
Jak można było oczekiwać w końcu
dostajemy odpowiedzi na masę pytań i to nie tylko zadanych w trakcie siedmiu
tomów. W "Mrocznej Wieży" King dopisuje bowiem epilog do Miasteczka
Salem (kolejny już, bo kilka faktów przedstawił nam w dwóch poprzednich
tomach), zakańcza pozostawione po "Bezsenności" wątki z Karmazynowym
Królem i dodaje kilka wiadomości do "Serc Atlantydów". A to tylko
m.in. bo tak naprawdę w tym tomie zbiega się niemal cała twórczość Kinga.
Oczywiście koniec wędrówki Rolanda
jest głównym tematem tomu. Jego starcie z Mordredem, przeprawa przez pole róż i
wreszcie dotarcie (nie bez strat i tragedii) do Mrocznej Wieży. Co tam
znajdzie? Czy spełni to trwające ponad trzy dekady oczekiwania? Każdy już sam
musi sobie na to odpowiedzieć. Ja zakończeniem jestem usatysfakcjonowany, choć
lektura dłużyła mi się i nie raz wiało z niej nudą. Gawędziarstwo Kinga osiąga
tu bowiem szczyt, a jego styl nuży niestety i irytuje pomysłami wręcz
idiotycznymi. Żal też jest kilku wątków, na rozwinięcie których liczyłem: kilku
pytań pozostawionych przez Kinga otwartymi. Nie są to może sprawy, których nie
da się domyślić z lektury, ale i tak chciałoby się czegoś więcej (nie będę
jednak zdradzał szczegółów). Błędów z poprzednich tomów Król również nie
poprawił w żaden sposób, a szkoda.
Niemniej polecam. Bawiłem się
lepiej niż się spodziewałem i nawet patos był tym razem odpowiednio
zaserwowany. I choć ocena 7/10, jaką wystawiłbym temu tomowi jest może nieco
naciągana z sympatii do Kinga, to po książkę warto jest sięgnąć. I warto poznać
całą sagę, bo mimo pewnych minusów i wpadek, to epicka, porywająca rzecz, o
której szybko się nie zapomina.
Komentarze
Prześlij komentarz