Mroczna Wieża, tomy 2-7 - Stephen King

MROCZNA WIEŻA


Dziś będzie krótko, zbiorczo i na temat. Piętnaście lat po zakończeniu cyklu „Mroczna Wieża” chciałbym wrócić do tej opowieści i odświeżyć nieco recenzje poszczególnych tomów. Części 1 i 4.5 omówiłem dość obszernie w oddzielnych tekstach, więc pomijam w tym zestawieniu, pozostałe zaś serwuję poniżej.


Powołanie trójki:

Roland po wydarzeniach z tomu pierwszego budzi się na brzegu morza i z miejsca los konfrontuje go z dziwacznymi stworzeniami: homarokoszmarami. Ranny, pozbawiony kilku palców i trawiony gorączką rewolwerowiec musi stawić czoła kolejnemu zadaniu, postawionemu na jego drodze do Mrocznej Wieży. Oto bowiem znajduje na plaży drzwi, które przenoszą go do naszych czasów, gdzie zebrać ma swą drużynę - tytułową trójkę pomocników...


Drugi tom „MW” i najlepszy z całej serii, zaczyna się tak, jak radził Hitchcock - trzęsieniem ziemi. Potem napięcie już tylko narasta, a fabułą zachwyca coraz bardziej. Przyznam się szczerze, że uwielbiam książki, w których autor najpierw praktycznie wykańcza bohatera, meczy go do granicy śmierci, by dać mu wreszcie odrodzenie i takie właśnie coś dostałem w "Powołaniu trójki"


Poza tym otrzymałem też to, co w Kingu najlepsze. Lekki, znakomity styl, brak dłużyzn (przynajmniej jakichś znaczących), dużo psychologii i obyczajowości, spojrzenie na USA tamtych czasów nieco satyrycznym okiem i oczywiście masę nawiązań do innych książek Króla. Nie zabrakło też emocji, zaskoczeń czy wzruszeń i wiecznej tajemnicy, która rozpala wyobraźnię.


I cóż tu więcej dodać? Ci, którzy nie byli przekonani "Rolandem" śmiało mogą sięgnąć po "Powołanie...", bo jest to powieść znakomita, typowo Kingowa, łamiąca schematy i po prostu zachwycająca (szczególnie Dettą/Odettą). A ci, którzy polubili Rolanda? Cóż, im nawet nie muszę tego polecać, tak samo jak wyznawcom dzieł Króla Stephena. Tak czy inaczej polecam gorąco, koniecznie z uprzednim przeczytaniem tomu poprzedniego. Warto!


Ziemie jałowe:

Trzeci tom Mrocznej Wieży to ciąg dalszy wędrówki Rolanda i jego Ka Tet w poszukiwaniu tytułowej budowli. Na drodze staje im jednak wiele niebezpieczeństw poczynając od olbrzymiego niedźwiedzia-strażnika Shardika po inteligentny... pociąg!


King powraca do świata swego największego dzieła i z trzecim tomem "MW" zaczyna wkraczać coraz bardziej na rejony postmoderny. Mnoży tez nawiązania do swej twórczości i zmienia coraz bardziej sagę w katalizator jego wszystkich powieści i zbiorów opowiadań. Choć zarazem czyni to bardziej subtelnie i na poziomie dostrzegalnym tylko dla największych fanatyków pisarza.


Z kolejnych plusów warto wymienić znakomity styl, brak większych dłużyzn, co jest typowym kingowym błędem, emocje, akcję, napięcie, klimat, retardacje (w tym finałową, za którą fani chcieli swego czasu udusić wręcz Kinga - szczęście, że polscy czytelnicy dostawali sagę w krótkich odstępach czasowych)...


Niestety minusów również "Ziemiom..." nie brakuje, a największy z nich to ewidentnie schematyczność. Znów zaczyna się od wielkiego zagrożenia, znów bohaterowie wychodzą z niego niemal bez szwanku, znów wędrują, a na koniec znów czeka ich wróg do pokonania. Z tym, że King na szczęście stara się przełamywać takie momenty przebłyskami inwencji, dzięki czemu schemat zręcznie udaje mu się ukryć. I to na tyle znakomicie, że powieść fanom jego twórczości po prostu nie może się nie podobać.


Niestety, to ostatni taki przebłysk talentu w sadze. A szkoda. Jednak mimo tego, co King zrobi w dalszych tomach, polecam całym sercem. Dla wielu z pewnością będzie to najlepszy tom „MW”.


Czarnoksiężnik i kryształ:

Czwarty tom przygód Ka-Tet dążących do Mrocznej Wieży rozgrywa się głównie na szosie. Widząc w dali pewną budowlę, bohaterowie zmierzają w jej stronę. W trakcie jednak zatrzymują się na noc i Roland zaczyna snuć historię swojej miłości do Susan...


Jak widać jest to więc powieść głównie romantyczna. Całość, muszę to przyznać, zaczynająca się intrygująco i ciekawie, ale będąca taką niestety jedynie do czasu. Młodość Rolanda i losy jego miłości z czasem zaczynają nudzić, a King przybiera rozwlekły styl gawędziarstwa, który należy do jego najgorszych cech jako pisarza. Brak też w tym tomie oryginalności. Po świetnych "Ziemiach jałowych" i retardacjach jakie Król zaserwował nam na koniec, nie spełnił pokładanych w tomie nadziei. Niby rozwiązał wątek Blaine'a Mono i Gashera, ale nie w sposób efektowny, ani tym bardziej satysfakcjonujący.


Wmieszał jeszcze w to wszystko nawiązania (moim zdaniem zbędne i absolutnie rażące) do "Czarnoksiężnika z Krainy Oz", a całość dodatkowo skonstruował tak by pozostawić dużo niedomówień (akurat tym razem takich, na których rozwiązaniu nie zależy czytelnikowi, bo nie zdołał się w nie zaangażować) i nie posunąć bohaterów w drodze do Wieży ani odrobinę do przodu. Że o zakręceniu akcji do tego stopnia, że zaczyna szwankować logika i kilku błędach już nie wspomnę.


Cóż więc tu dużo mówi. Ci którzy za cel przyjęli przeczytanie wszystkiego co King napisał, albo pokochali sagę, po tom sięgną niezależnie od tego co napiszę. Pozostali nie mają tu raczej czego szukać i taka jest smutna prawda o "Czarnoksiężniku i krysztale."


Wilki z Calla:

"Wilki z Calla", dalszy ciąg opowieści o Rolandzie i jego Ka-Tet, to pierwszy z tzw. tomów powypadkowych Kinga. Dla wielu od tego momentu saga zaczęła staczać się po równi pochyłej, ale moim zdaniem jest to tylko kontynuacja tendencji tomu poprzedniego. To jednak, że King omal nie zginął w wypadku samochodowym 4 lata wcześniej odcisnęło na sadze wielkie piętno. Do tego stopnia, że patos stał się niemal nieznośny, a Król, poznawszy kruchość własnego życia, postanowił uczynić siebie centralną wręcz postacią "MW"...


"Wilki z Calla" opowiadają o dotarciu Ka-tet do tytułowego miasteczka i starciu rewolwerowców z tajemniczymi wilkami atakującymi jego mieszkańców. Początek jest całkiem obiecujący, choć to kopia „Siedmiu rewolwerowców” (albo, jak wolicie, „siedmiu samurajów”), ale wraz z rozwojem akcji książka traci coraz bardziej na jakości. Główną tego przyczyną jest mdły i rozwlekły (by wręcz nie powiedzieć rozlazły) styl Kinga, ale nie jedyną. Wiele psuja też słabe, czasem idiotyczne pomysły i nawiązania do popkultury („Harry Potter”, „Fantastyczna Czwórka” - i to nie tylko wspomniane w rozmowach). Nie jest to może powieść zła - mimo wszystko czyta się ją dobrze - ale i tak rozczarowuje.


Fanom Króla i "MW" polecać nie muszę. Reszta będzie niestety zawiedziona. I to aż za bardzo.


Pieśń Susannah:

Przedostatni tom "Mrocznej Wieży" rozpoczyna się w momencie, gdy Callahan i Jake ruszają za Susannah do Nowego Jorku roku 1999 przy okazji chcąc znaleźć Czarną Trzynastkę - magiczną kulę o pechowych mocach. Tymczasem Roland rusza w podróż do roku 1977 odkupić pewną parcelę od Kevin Towera, a także spotkać pewnego skromnego pisarza - Stephena Kinga...


Fabuła "Pieśni..." jak widać nie jest już jak dotychczas zamkniętą (przynajmniej w ramach tytułu) całością, a po prostu kolejnym odcinkiem sagi. Cieńszym zresztą od poprzednich 4 tomów (tylko „Roland” i „Powołanie trójki” były mniej imponujące objętościowo) i to jeden z największych plusów tego tomu. Niestety powypadkowa tendencja do patosu i czynienia z siebie samego istoty najważniejszej dla całego wszechświata (nie ma to jak skromność, prawda?) oraz, oczywiście, do dłużyzn, ciężkości stylu i przynudzania, pozostała.


Dużo jest tu puszczania oka do czytelnika, szczególnie do wiernego fana Króla, sporo zabawy historią współczesna (11 września nie może nie być obecny, choć akcja ani na chwilę nie przenosi się do roku 2001) i popkulturą, ale nie na wiele się to zdaje. Świetnie za to spełniają się wątki z samym Kingiem, choć czasem taka autoparodia robi się niestrawna. King bowiem znakomicie wplata w fikcję swe własne życiem swą autobiografię z lat początków swej kariery, a na koniec raczy czytelników zapewne nieco podkolorowanymi, ale jednak intrygującymi fragmentami ze swojego dziennika z różnych okresów. Wspomina tam o kryzysach twórczych, wahaniach co do pomysłów, prywatnych problemach i kwestiach związanych z wydawaniem powieści. Wprawdzie wszystkie wątki tu zawarte kręcą się wokół albo sagi „Mrocznej Wieży”, albo powieści ściśle z nią powiązanych, ale nie zmienia to faktu, że taki wgląd w życie autora stanowi najlepsze co w książce znajdziemy. Szkoda jednak, że tylko tyle.



Mroczna wieża:

Sagę Mrocznej Wieży sai King pisał przez 34 lata. Przez te 34 lata przeżywał wzloty i upadki i nie było właściwie pewne czy „MW” dobiegnie wreszcie końca. Niemniej Rolanda nie porzucił nigdy i niemal każdą książkę, którą napisał pod własnym nazwiskiem, napisał tak, żeby łączyła się w mniejszym bądź większym stopniu z jego przygodami. Wypadek jednak, w którym prawie stracił życie, skłonił go do skończenia sagi. I oto teraz stajemy u zakrętu ścieżki prowadzącego nas wprost po wielką czarną wieżę na polu czerwonych róż. Wreszcie.


Jak można było oczekiwać w końcu dostajemy odpowiedzi na masę pytań i to nie tylko zadanych w trakcie siedmiu tomów. W "Mrocznej Wieży" King dopisuje bowiem epilog do Miasteczka Salem (kolejny już, bo kilka faktów przedstawił nam w dwóch poprzednich tomach), zakańcza pozostawione po "Bezsenności" wątki z Karmazynowym Królem i dodaje kilka wiadomości do "Serc Atlantydów". A to tylko m.in. bo tak naprawdę w tym tomie zbiega się niemal cała twórczość Kinga.


Oczywiście koniec wędrówki Rolanda jest głównym tematem tomu. Jego starcie z Mordredem, przeprawa przez pole róż i wreszcie dotarcie (nie bez strat i tragedii) do Mrocznej Wieży. Co tam znajdzie? Czy spełni to trwające ponad trzy dekady oczekiwania? Każdy już sam musi sobie na to odpowiedzieć. Ja zakończeniem jestem usatysfakcjonowany, choć lektura dłużyła mi się i nie raz wiało z niej nudą. Gawędziarstwo Kinga osiąga tu bowiem szczyt, a jego styl nuży niestety i irytuje pomysłami wręcz idiotycznymi. Żal też jest kilku wątków, na rozwinięcie których liczyłem: kilku pytań pozostawionych przez Kinga otwartymi. Nie są to może sprawy, których nie da się domyślić z lektury, ale i tak chciałoby się czegoś więcej (nie będę jednak zdradzał szczegółów). Błędów z poprzednich tomów Król również nie poprawił w żaden sposób, a szkoda.


Niemniej polecam. Bawiłem się lepiej niż się spodziewałem i nawet patos był tym razem odpowiednio zaserwowany. I choć ocena 7/10, jaką wystawiłbym temu tomowi jest może nieco naciągana z sympatii do Kinga, to po książkę warto jest sięgnąć. I warto poznać całą sagę, bo mimo pewnych minusów i wpadek, to epicka, porywająca rzecz, o której szybko się nie zapomina.

Komentarze