ZDOLNA
MŁODZIEŻ
W końcu jest! Najnowsza powieść
Kinga, długo oczekiwany przeze mnie (a która książka tego autora nie była
przeze mnie wyczekiwana? hmm) „Instytut” trafił w końcu w moje ręce. Jak się
możecie domyślić, wszystkie inne lektury odłożyłem na bok, złapałem za powieść
(a było za co, w końcu 670 stron swój rozmiar ma) i… Muszę powiedzieć, że nie
żałuję ani chwili spędzonej na lekturze. Owszem King nie wspina się tu na
wyżyny oryginalności, kopiując swoje stare (i nie tylko swoje) pomysły, ale
jednocześnie robi to z takim wdziękiem, siłą, klimatem i wciągającą lekkością,
że od książki trudno jest się oderwać i choć to solidne tomiszcze, szybko
okazuje się, że czytelnik dobrnął już do ostatniej strony i tylko miałby
jeszcze ochotę na więcej.
Szkoła dla Wyjątkowych Dzieci
imienia Brodericka w Minneapolis to niezwykłe miejsce. Uczą się tu dzieci i nastolatki,
które nie pasują nigdzie indziej. Czasem są to geniusze matematyczni, którzy
nie radzą sobie z czytaniem, czasem są to dzieciaki potrafiące mówić w kilku językach,
ale nie pojmujące ułamków. Luke Ellis jest inny. Nie dość, że to geniusz być
może nieograniczający się do jednej tylko dziedziny, to jeszcze wcale nie jest nieprzystosowany
do życia. Przyszłość maluje się przed nim w jakże przyjemnych barwach, ale do
czasu. Pewnej nocy zjawiają się oni – specjaliści, którzy uprowadzają dzieci posiadające
wyjątkowe zdolności takie, jak telepatia i telekineza – i porywają go. Gdy Luke
się budzi, znajduje się w Instytucie, tajemniczy miejscu, gdzie przetrzymywana
i na swój sposób trenowana jest niezwykła młodzież. Młodzież, którą wychowuje
się na zasadzie kija i marchewki. Z czasem jednak kolejne dzieci trafiają dalej
– do tzw. Tylnej Połowy Instytutu, z której nigdy już nie wracają. Co się tam
dzieje? Luke wie tylko jedno, musi wydostać się z tego miejsca i sprowadzić
pomoc. Tylko jak ma to zrobić, skoro nikomu nigdy się to nie udało?
Jaki jest „Instytut” chyba każdy
fan Kinga może zgadnąć bez czytania. Fabularnie rzecz jest oparta na ciekawym,
choć nieszczególnie odkrywczym pomyśle obudzenia się w miejscu, które tylko
pozornie wygląda na dobrze znane bohaterowi (pierwsze skojarzenie ze „Śpiączką”
Mastertona jest całkiem słuszne, choć to zupełnie rożne powieści, a i podobieństwa
do serialu „Z archiwum X” i jednego z najważniejszych jego wątków też są jak
najbardziej na miejscu). Nie brak w niej też znajomych motywów z twórczości
Króla, za dużo jednak nie chcę w tym temacie mówić, żeby czegoś przypadkiem w
mniejszym bądź większym stopniu Wam nie zdradzać. Bo nie ma to jak podejść do
całości z czystym umysłem, bez oczekiwań, bez obaw. Po prostu dać porwać się
opowieści, która mimo wszystkich tych powtórek płynie tak, jak łódka na jej
okładce – niby przez mroczne tereny, a jednak tak jakoś lekko, przyjemnie i z
nutą tajemnicy, co też czai się tam pod powierzchnią.
Bo „Instytut” to, podobnie jak
wszystkie ostatnie utwory Króla Grozy, to gawędziarstwo w naprawdę świetnym
stylu. King opowiada nam swoje historie w sposób nieskomplikowany, lekki, ale
jednocześnie literacko pełny i satysfakcjonujący. Nie celuje w górną literacką
półkę, ale też i nie zamierza serwować nam tylko i wyłącznie bezmyślnej
rozrywki. Chce nas bawić – i bawi. Chce nas straszyć i nawet jeśli mu to nie
wychodzi, to na pewno umie zbudować znakomite napięcie. Chce też byśmy poczuli
się jak w domu, znaleźli coś swojskiego i znajomego – i to jak zawsze wychodzi
mu najlepiej. Ale jednocześnie niezawodnie podsyca naszą ciekawość, gra na
naszych emocjach (szczególnie w osobistym posłowiu, w którym wspomina zmarłego
przyjaciela, pomagającego mu od dekad przy zbieraniu materiałów) i przykuwa do
snutej przez siebie opowieści na długie godziny.
Czy muszę dodawać coś więcej?
Miłośnicy Kinga sięgną po książkę niezależnie czy im ją polecę, czy odradzę, a przeciwnicy
za nic nie zechcą się z nią zapoznać. Ale każdy, kto lubi tajemnicze opowieści
i rzeczy z dreszczykiem nie będzie zawiedziony, jeśli sięgnie po „Instytut”. Bo
to po prostu bardzo dobra lektura, znakomicie napisana, może niewolna od
pewnych dłużyzn, ale absolutnie warta uwagi. Jak niemal każdą z powieści
Stephena Kinga więc, tak i tą polecam Waszej uwadze.
Komentarze
Prześlij komentarz