Przestrzeni! Przestrzeni! - Harry Harrison

MAKE ROOM, NOT WAR


Tradycją już stało się, że z niecierpliwością wyczekuję każdego kolejnego tomu „Wehikułu czasu” i tradycją stało się także, że jeszcze nigdy cykl ten wydawniczy mnie nie zawiódł. Owszem, na rynku ukazało się dopiero sześć tomów (albo aż sześć, zależy jak na to spojrzeć), ale już od pierwszego dałem się uwieść całości. Klasyczni autorzy, klasyczne dzieła, świetne wydanie. Nie żeby podobnych serii brakowało na rynku, ale i tak „Wehikuł czasu” trafił do mnie. I trafia do mnie też najnowsza jego część, „Przestrzeni! Przestrzeni!”, jeden z najsłynniejszych utworów Harry’ego Harrisona, który stanowi kolejny dowód na to, że jeśli już czytać fantastykę, to przede wszystkim tę klasyczną.


Rok 1999. Ziemia stała się przeludniona, brakuje pożywienia, o które ludzie walczą między sobą – i nie tylko – a każdy większy konflikt staje się błogosławieństwem, zmniejszając populację. Właśnie w takim świecie przyszło żyć Andy’emu Ruschowi, trzydziestoletniemu policjantowi, którego funkcja w rzeczywistości, gdzie wszelkie prawa niemal przestały obowiązywać, wydaje się być niemal zupełnie niepotrzebna. Wszystko w jego życiu zmienia się, gdy Andy zaczyna śledztwo w sprawie morderstwa i zaczyna odkrywać wstrząsającą prawdę o świecie…


Harry Harrison swoją karierę pisarską zaczął w 1951 roku od opowiadań (wcześniej m.in. ilustrował komiksy), ale zanim na rynku pojawiła się pierwsza jego powieść, minęło 9 lat. O rozpoczętej wtedy karierze, a zarazem cyklach „Planeta śmierci” i „Stalowy szczur”, dwóch najbardziej reprezentacyjnych dziełach autora, można by długo mówić. Ale tym razem skupmy się na książce, która obok nich przyniosła mu największą sławę. Mowa oczywiście o „Przestrzeni! Przestrzeni!”, zekranizowanej z luźny sposób w 1973 roku jako „Zielona pożywka”, którą z perspektywy współczesnego czytelnika należałoby potraktować jako retro futurystkę, choć kiedy całość powstała, rok akcji całości wciąż był całkiem odległą przyszłością.


Pomysł na powieść zrodził się w 1946 roku, kiedy Harrison spotkał pewnego Hindusa, który zwrócił mu uwagę na temat wówczas nigdzie nie poruszany: że przeludnienie stanie się wielkim problemem ludzkości i poradził mu, że jeśli chce być bogaty, niech sprowadzi do Indii prezerwatywy. Jak przyznaje pisarz, chciał być bogaty, ale nie chciał stać się „gumowym królem Indii”. Napisał więc powieść. I wyszło mu dzieło bardzo dobre. Mocne, a jednocześnie osadzone w ramach chwytliwego thrillera futurystycznego, gdzie kryminał przeplata się z fantastyką. Rozrywkowe, jednak zaangażowane i z przesłaniem.


Całość jest dynamiczna, lekko napisana, nieskomplikowana – zarówno jeśli chodzi o fabułę, jak i styl – ale jednocześnie po prostu znakomita. Wciąga, intryguje, wywołuje emocje… Nie wszystko jest tu idealne, niemniej i tak to jedna z najciekawszych i najlepszych pozycji wydanych w ramach „Wehikułu czasu”. Kto lubi dobrą fantastykę, na pewno nie będzie zawiedziony.


Dziękuję wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Komentarze