Człowiek ze Stali - Brian Michael Bendis, Jim Lee, José Luis García-López, Ivan Reis, Jason Fabok, Evan Shaner, Steve Rude, Ryan Sook, Kevin Maguire, Adam Hughes

ZNISZCZYĆ KRYPTOŃSKĄ RASĘ



W 1986 roku John Byrne stworzył miniserię „Człowiek ze Stali”, a potem zajął się pisaniem regularnej serii o jego przygodach, będącej jej rozwinięciem. Teraz, ponad trzy dekady później identyczną drogą idzie Brian Michael Bendis, świetny scenarzysta, który po odejściu z Marvela do DC zajął się pisaniem przygód Supermana. I nawet jeśli jego komiksy nie są tak przełomowe, jak Byrne’a, to kawał świetnej rozrywki, w dobrym stylu kontynuującej najlepszą serię z „Odrodzenia”, jaką bez dwóch zdań był „Action Comics” Dana Jurgensa. Co prawda zabrakło tu trochę oryginalności, ale i tak zabawa jest udana i nie wątpię, że scenarzysta jeszcze nieraz zdoła nas zaskoczyć.


Dla Supermana ostatni czas nie był najlepszy. Co prawda wraz z Lois doczekał się syna i jako jedyny superbohater sprzed „Flashpointu” zdołał wrócić do naszej rzeczywistości, jednak jednocześnie musiał zmierzyć się z powrotem swoich największych wrogów, faktem, że Luthor jest teraz dobry, śmiercią swojego tutejszego odpowiednika i wieloma innymi rzeczami, w tym szokującą prawdą o tym, co w ostatnich chwilach istnienia Kryptona stało się na tej planecie. Teraz jednak jest jeszcze gorzej… Wszystko za sprawą pojawienia się Rogola Zaara, bezlitosnej, morderczej istoty, która odpowiada za zniszczenie jego rodzinnego świata i nie tylko jest zdolna do zabicia Człowieka ze Stali, ale też ma jeden cel – wytępienie wszystkich przedstawicieli kryptońskiej rasy. Czy Superman i jego kuzynka zdołają powstrzymać tak potężne zagrożenie?


Jaki jest ten komiks? Przede wszystkim dynamiczny. Są tu zapowiedzi spokojniejszych i bardziej przyziemnych wątków, ale na te przyjdzie jeszcze czas. Póki co Bendis zabiera się za dokończenie tego, co rozpoczął w finale #1000 zeszytu „Action Comics”, kiedy to przejął pisanie serii. Owszem, pokazane tam starcie było mocno wtórne (pierwsze skojarzenia z epicką sagą o Doomsdayu czy pojedynkiem z Massacre’em okazały się jak najbardziej słuszne) a i sam główny zły nie wypada jakoś przerażająco, ale sama opowieść jest jak najbardziej udana.



Potężny wróg, epickie starcia, szybka akcja i prostota całości sprawiają, że „Człowieka ze Stali” czyta się właściwie jednym tchem. Sam pomysł, choć daleki od jakichkolwiek nowości, został tu dobrze wykorzystany i poprowadzony. Cały ten album to właściwie jeden wielki komiksowy odpowiednik kinowego blockbustera. Spektakularny, efekciarski, momentami jednak też efektywny i naprawdę wciągający. 180 stron połyka się dosłownie na raz, bez chwili nudy. I trudno nie docenić faktu, że Bendis, w ten czy inny sposób, postarał się wywrócić w życiu bohatera to i owo do góry nogami, nawet jeśli podobnych zabiegów było już wiele.


Co trzeba zauważyć, zebrane tu zeszyty zostały zilustrowane w naprawdę znakomity sposób. Najlepiej wypada tu Jim Lee ze swoją dopracowaną kreską, ale i pozostali artyści też nie zawodzą. Album pod względem graficznym prezentuje się realistycznie, dynamicznie i nastrojowo. Całość zaś to rzecz warta polecenia miłośnikom Supermana, a zarazem komiks, od którego nowi czytelnicy mogliby zacząć swoją przygodę z serią. W skrócie: dobre otwarcie, nowego, ciekawego runu, który warto będzie śledzić. Oby Bendis został przy serii jak najdłużej.

Komentarze