X-Men. Jim Lee - Chris Claremont, Ann Nocenti, Jim Lee, Whilce Portacio, Klaus Janson, John Byrne, Rick Leonardi, Marc Silvestri, Michael Golden, Larry Storman
KWINTESENCJA
X-MENÓW LAT 90.
Oto tom, który musi znaleźć się w
kolekcji każdego miłośnika X-Menów. Nie ma bowiem dla tej serii bardziej
kultowego scenarzysty, niż Chris Claremont. I nie ma też chyba bardziej
kultowego rysownika lat 90. niż Jim Lee – o to co prawda można by się spierać,
ale chyba przyznacie, że autor ten był wielką gwiazdą tamtego okresu i po dziś
dzień jego kolejne projekty przyciągają rzesze fanów. Nic więc dziwnego, że
pierwszy zeszyt serii „X-Men”, którą stworzył ten duet, sprzedał się tak dobrze
(8.1 milionów egzemplarzy!), że trafił do „Księgi rekordów Guinnessa” jako najlepiej
sprzedający się komiks w dziejach i dzierży ten tytuł po dziś dzień. Zanim to
jednak nastąpiło, ta sama ekipa (z pomocą m.in. znakomitej scenarzystki Ann
Nocenti) stworzyła kilkanaście klasycznych zeszytów, które znajdziecie w tym
właśnie albumie. Gotowi na ich poznanie?
Wolverine ruszający w podróż do Azji,
żeby razem z towarzyszami walczyć z wrogami z Dłoni? Zapoznanie z Kapitanem
Ameryką i Czarną Wdową? Wspólna misja Magneto, Rouge i Fury’ego w Savage
Landzie? To tylko niektóre z atrakcji, jakie czekają na czytelników tego tomu.
Przygotujcie się więc na niezwykłe i niebezpieczne przygody, kiedy Mutanci
wyruszą z misją ratowania swojego mentora, Charlesa Xaviera i odkryjcie, co
jeszcze na nich czeka!
Odkąd Chris Claremont przejął w
roku 1975 pisanie przygód X-Menów, zaczął traktować serię, jak swoje własne
dziecko. Nie ma się co dziwić, poświęcił jej wiele lat, stworzył też wiele
kultowych postaci (Rouge, Kitty Pride, Phoenix, Emma Frost, Jubilee, całe
Shi’ar, Sabertooth czy Gambit to tylko niektóre z nich) i opowieści uważane za
najlepsze w dziejach – „Sagę Mrocznej Pheonix”, „Czasy minionej przyszłości”
(to od nich zaczęły się przygody mutantów z podróżami w czasie, eksplorowane po
dziś dzień) czy „Bóg kocha, człowiek zabija”. Za swoją pracę dostał też
niejedno wyróżnienie, w tym dziewięć nagród Eagle. Nic więc dziwnego, że nie
chciał rozstawać się z pisaniem dalszych losów X-Menów i uparcie tworzył nawet
spin-offy takie, jak „Wolverine”, „Excalibur” czy „New Mutants”. Po piętnastu
latach Marvel postanowił przenieść go na boczne tory, ale zanim to nastąpiło
powstały opowieści tu zamieszczone.
Jakie są to komiksy? Dość
różnorodne i samodzielne. Ekipa twórców serwuje nam typowe dla przełomu lat 80.
i 90. opowieści o mutantach pełne akcji i dialogów. Wtrącanych „mądrych
tekstów” i dynamicznych walk. Nie brak tu plejady gościnnie występujących
gwiazd Marvela, nie brak też epickich i widowiskowych momentów. W skrócie:
znajdziecie tu wszystko, czego od podobnych historii oczekujecie, bez
konieczności znajomości zawiłych losów bohaterów. Owszem, ta się przydaje, ale
zabrane tu zeszyty można śmiało czytać bez tego.
Nie ma się co jednak oszukiwać, że
prawdziwą gwiazdą albumu są ilustracje. Co prawda Jim Lee nie jest jedynym
artystą za nie odpowiedzialnym, ale na pewno to ona gra tu pierwsze skrzypce. I
dobrze, bo obok braci Kubertów jest on najlepszym rysownikiem, jaki pracował
nad przygodami X-Menów w tamtych latach. To zresztą m.in. ta seria stała się
jego przepustką do wielkiej kariery, ale czy można się temu dziwić? Dynamiczne
sekwencje walk, świetny klimat, mnóstwo detali, realizm, doskonałe uchwycenie
urody i seksowności kobiecych bohaterek (tego oczekiwali przecież nastoletni
czytelnicy), a zarazem równie doskonale oddana brutalność i siła… Ogląda się to
wprost rewelacyjnie, także jeśli chodzi o kolor – barwny, ale jednocześnie dość
prosty, co dodaje całości klimatu.
Reasumując: naprawdę warto. To
kawał świetnego komiksu tak po prostu, ale przede wszystkim piękna
sentymentalna podróż dla pokolenia współczesnych
trzydziesto-czterdziestolatków, którzy wychowali się na komiksach TM-Semic, za
którą jestem Egmontowi bardzo wdzięczny. Takich X-Menów pokochałem, kiedy jako
siedmio- czy ośmioletnie dziecko sięgnąłem po pierwszy komiks z tej serii i do
takich najchętniej bym wracał. Oby więcej podobnych albumów gościło na naszym
rynku. Polecam gorąco.
Komentarze
Prześlij komentarz