STARCIE
W GOTHAMSKIEJ DŻUNGLI
„Batman versus Predator”, który właśnie obchodzi swoje trzydzieste urodziny, to jeden z albumów, które
znalazły się na TM-Semicowej liście dziesięciu najlepszych opowieści o
Mrocznym Rycerzu wydanych w Polsce w latach 90. Sugeruje to, że mamy tu do
czynienia z dziełem niezwykłym wyjątkowym i wybitnym, ale tak nie jest. To dobry
komiks, nawet bardzo, głównie dzięki klimatowi, ale też bardzo pretekstowy, jeśli
chodzi o fabułę. Chociaż dość dobrze oddający ducha zarówno opowieści o
Batmanie, jak i Predatorze i bynajmniej nie rozczarowujący.
W Gotham City, w trakcie niesamowicie upalnego lata
w brutalny sposób zostaje zamordowany mistrz bokserski. Morderca zabrał jego pas,
a także głowę. Gdy giną kolejni bokserzy i gangsterzy, a broń napastnika
okazuje się pochodzić z innego świata, do śledztwa włącza się Batman, który już
wkrótce będzie musiał stanąć do walki z kosmicznym łowcą, Predatorem, nie mając
jednak najmniejszych szans na zwycięstwo…
Jeśli sięgnięcie po ostatni wydany w Polsce numer „Batmana
& Supermana”, znajdziecie w nim listę 10 najlepszych wydanych w naszym
kraju komiksów o przygodach nietoperza. A na tej liście wiele pozycji, które
trafiły tam trudno właściwie powiedzieć czemu. Weźmy taki crossover „Batman /
Sędzia Dredd: Sąd nad Gotham”, pięknie narysowany, ale fabularnie mocno
przeciętny i rozczarowujący, bo ograniczony do pretekstowo skrojonej treści, w
której brak jakiejkolwiek głębi czy pomysłowości. I tego też w pewnym sensie brakuje pierwszej
opowieści z serii „Batman versus Predator”, chociaż na szczęście jest ona o
wiele lepsza od „Sądu”.
Oczywiście nie myślcie, że z powodu niewyszukanej
fabuły jest to dzieło złe. Czyta się je dobrze i z przyjemnością, ma świetną
akcję i napięcie, czuć tu nawet zagrożenie, bo jak na opowieść spoza kanonu
przystało, zginąć może tutaj każdy. A ja osobiście lubię je i lubię do niego wracać. Problem w tym, że jak na coś tak kultowego
i ubóstwianego, „Batman versus Predator” nie okazuje się niczym aż tak porywającym. We wspomnianej
powyżej liście możecie przeczytać, że sequele nie dorastały temu albumowi do
pięt, ale czytając pozostałe z nich pod względem fabularnym bawiłem się równie
dobrze, co przy lekturze tego komiksu.
Za to niniejsza miniseria ma coś, czego nie mogą zaoferować
Wam kontynuację: rewelacyjną szatę graficzną, która otworzyła drzwi kariery
przed braćmi Kubertami. Świetne, dynamiczne i wyraziste ilustracje, a także
rewelacyjny tradycyjnie nakładany kolor tworzą niesamowity klimat, który urzeka
już od pierwszych kadrów. Szkoda, że polska edycja od TM-Semic zabiła ten efekt
marnym wydaniem. Przekład kuleje – mam na półce oryginalne zbiorcze wydanie,
więc miałem okazję przekonać się o jego poziomie – a kiepski papier i taka sama
jakość druku sprawiają, że bogactwo zieleni i innych barw znika – zostaje bura,
brązowawa paleta, która nijak ma się do tego, jak historia ta wygląda w
oryginale (chyba, że to tylko w wydaniu, które w rękach miałem ja). Warto byłoby więc wznowić wszystkie części w jednym tomie tak, jak to
zrobiono z cyklem „Batman Sędzia Dredd”, bo mimo iż to tylko rozrywka, to jest
to rozrywka udana i warta poznania. A przy okazji ważna dla pewnego okresu
opowieści obrazkowych, bo zapoczątkowała spotkania popularnych bohaterów amerykańskich
komiksów z Alienami i Predatorami.
Komentarze
Prześlij komentarz