Diabłu ogarek: Ostatni hołd - Konrad T. Lewandowski

CAŁE PIEKŁO NADCHODZI


Do tej pory w „Diabłu ogarek” piekielne bestie i tym podobne elementy nieznacznie wpływały na nasz świat. Teraz pora by diabelska intryga rozgorzała na dobre. A wszystko to w finałowym tomie trylogii, który w świetny sposób wieńczy opowieść, otwierając jednocześnie furtkę kolejnym odsłonom.


Od wydarzeń znanych z poprzednich części minęły dwa lata. Jest rok 1641 i Lawendowski dostaje nie lada zadanie. Oto Jezuici, którzy mają mu wiele za złe (z wzajemnością zresztą) wzywają go na kurpiowszczyznę, żeby rozsądził spór pomiędzy nimi, a miejscowym właścicielem Myszowieckim o to, które piwo jest najlepsze. Ich, czy jego. Stanisław przeczuwa, że kryje się za tym, coś jeszcze i ma rację. Nie wie jednak jeszcze co z tego wyniknie…

Tymczasem Fryderyk Wilhelm Hohenzollern odwleka złożenie hołdu polskiemu Królowi. Zdarzenie te, jak i wezwanie Lawendowskiego, w jakiś dziwny sposób łączą się ze sobą i z przygotowywanym właśnie najazdem demonów na nasz świat.

A jakby tego było mało, Grzesiek trafia w zaświaty, gdzie na własną rękę prowadzi śledztwo w sprawie śmierci dziewczyny, której duch skusił go swymi wdziękami…


Po pierwszy tom tej trylogii sięgnąłem swego czasu tylko z jednego powodu. Nie lubiłem nigdy historycznych dzieł, jednak kiedy okazało się, że dość znany fantasta napisał powieść o okolicach, w których mieszkam od urodzenia, a na dodatek przyjeżdża do mojego miasta, po prostu musiałem. I choć może nie wszystko podobało mi się tak, jak chciałem, musiałem przyznać, że „Czarna wierzba” (bo o niej mowa), była książką naprawdę dobrą. Drugą część kupiłem więc w miarę szybko po premierze (a raczej dostałem w prezencie), a teraz nadszedł czas na ocenienie ostatniego tomu trylogii.


Jak wrażenia? Bardzo dobre, choć mojej rodzimej okolicy, jak i w tomie drugim, niewiele tu uświadczyłem. Brak ten nadrobiła za to niezła intryga, świetne sceny humorystyczne i lekkość stylu, który czasem wierny jest dawnemu językowi, a czasem uderza w quasi archaiczne słownictwo. Nie zabrakło też emocji, kilku zaskoczeń, czy znakomitego klimatu.


Niemniej minusów też było znów kilka. Zdarzyły się drobne nielogiczności, kilka pomysłów okazało się nietrafionych, do tego błąd czy dwa, rozczarowała mnie również scena z pewnym starcem, czy urwane zakończenie, jak w poprzednich tomach, jakby autor nie do końca ogarniał tę część pisania, a kilka rozwiązań fabularnych okazało się naciąganych, ale nadal bawiłem się znakomicie. Na poziomie poprzednich dwóch tomów, a może nawet i nieco lepiej. Największym minusem jednak jest koszmarna okładka, która zniechęca skutecznie do sięgnięcia po powieść i odstaje pod każdym względem od poprzednich tomów (ja, kiedy zobaczyłem recenzję powieści w „Fantastyce”, nie widząc tytułu, pominąłem tekst nie chcąc nawet czytać o książce przyozdobionej taką oprawą). Poza tym jest tu też coś, co trudno nazwać minusem, czyli wręcz schematyczne powielenie zasad trylogii z powracaniem do początku i podważaniem prawdy znanej z pierwszego tomu.


Mimo tych minusów, „Ostatni hołd” z chęcią i czystym sercem mogę polecić każdemu, kto lubi lekką i przyjemną fantastykę, nie wysokich lotów, ale na pewno dostarczającą wiele przyjemności, jako czysta rozrywka bez większych ambicji. A komu będzie mało, podejrzewam, że może kiedyś doczeka się też kolejnego tomu, bo choć „Diabłu Ogarek” miało być trylogią, zbyt wiele rzeczy pozostało otwartych. Miło byłoby wrócić do tego świata i tych bohaterów, choćby tylko na chwilę.

Komentarze