ARTEFAKT
Kolejny ze starszych komiksów,
który biorę na tapetę w przerwie czytania nowości, to jeszcze jedna niesłusznie
zapomniana na naszym rynku pozycja. „Universe”, bo o nim mowa, to bowiem
kolejny świetny komiks Jenkinsa, jako seria niedokończony, ale to tylko pozory.
Niemniej nawet jako tytuł, który nie ma ostatecznego finału, rzecz jest na tyle
warta uwagi, że nie żal poświęcić czasu na jej odszukanie i przeczytanie.
Rok 1901. Dwaj mężczyźni przybywają
do starej kamienicy na wezwanie swojego szalonego przyjaciela Grimesa. Coś
jednak czyha na nich w środku. Żaden z nich nie wyjdzie stamtąd żywy…
Czasy obecne. Thomas Judge kiedyś
był księdzem, ale doradził parafianinowi by wsłuchał się w swych problemach w
głos Boga. Skończyło się na tym, iż mężczyzna zamordował żonę i dzieci i
popełnił samobójstwo. Teraz Tom jest alkoholikiem niestroniącym od narkotyków i
przygodnego seksu z prostytutkami. Pech chce, że w kamienicy, gdzie oddaje się
właśnie uciechom cielesnym, znajduje dziennik i tajemniczy medalion, który
przemienia go w to, co zamordowało przyjaciół Grimesa. Teraz zmuszony zostaje
do walki z demonami. z pomocą przychodzi mu szalona wnuczka Grimesa, Tilly, a
nawet sam Szatan. Zbliża się bowiem Apokalipsa, a Tom odegrać ma w niej
kluczową rolę. Najpierw jednak musi wkroczyć do Piekła i odkryć swe
przeznaczenie...
Diabeł porzucił Piekło i żyjąc jak
człowiek podrywa jasnowidzkę? Darkness nie żyje? Ktoś morduje bohaterów z
mocami takich, jak Witchblade? Chcecie pomieszania z poplątaniem, to sięgnijcie
po „Universe”, komiks ze stajni Top Cow, w którym znajdziecie masę pokręconych
sytuacji i mnóstwo nawiązań do innych komiksów wydawnictwa, w tym nawet i do wydawanego
w owym czasie przez nie „Tomb Raidera”.
Trup ściele się gęsto, krwi jest
dużo, ale całość podano nam w dość lekkiej i oryginalnej formie. Scenariusz
jest udany, rysunki świetne, kolor jeszcze lepszy. Bez porównań do „Spawna” się
nie obędzie, ale po co zawracać sobie nimi głowę? Można tu powiedzieć, że
„Univserse” przypomina też „Z archiwum X” albo odnosić się do horrorów czy
prywatnego życia scenarzysty, ale ważniejsze jest w tym momencie coś innego. Co
z zakończeniem?
Jak wspominałem, to co zapowiadało
się na dłuższą serię, kończy się po ośmiu zeszytach. Wielką bitwą z tym, że ani
ta bitwa nie jest wielka, ani koniec nic nam nie mówi. Finału dobiegł pewien
etap i to tyle. Pytania zostały. Przynajmniej dla czytelników z Polski, którzy
mogli przeczytać jedynie tyle tej klimatycznej serii. Potem bowiem Tom powracał
w innych tytułach, a w końcu opowieść o artefakcie – a właściwie trzynastu potężnych artefaktach –
opowiedziana została do końca w cyklu „Artifacts”, który miał co prawda skupić
się na końcu całego uniwersum i zamknąć na 13 zeszytach, ale trwał dalej,
pokazując stworzenie nowego świata i inne wątki, aż dobrnął do numeru 40.
Czy kiedyś doczekamy się tego
apokaliptycznego crossovera po polsku? Mam nadzieję, bo wraz ze wznowieniem
„Universe” dostalibyśmy coś niesamowitego i epickiego. Nie wybitnego, ale
wartego uwagi. Czy jest na to szansa? Trudno rzec, ale ponieważ Egmont od
pewnego czasu wznawia komiksy Mandragory, która „Universe” niegdyś wydała, kto
wie. Ale nawet jeśli przyszłoby Wam tylko odnaleźć samą opowieść Jenkinsa,
warto po nią sięgnąć. Bo to kawał dobrego komiksu w świetnym wydaniu, za
przyzwoitą cenę. Klimatycznego i nastrojowego. Nie wielkiego, ale na tyle
dobrze rozrywkowego, że nikt nie będzie się przy nim nudził ani przez chwilę, a
kilka scen autentycznie go zachwyci. I chociaż nie ma tu zakończenia, album
oferuje nam na deser ciekawy dodatek w postaci opowiadania o dzieciństwie Toma
i jest to opowiadanko ciekawe zarówno fabularnie, jak i stylistycznie. A to też
się liczy.
Komentarze
Prześlij komentarz