Superman: Action Comics #2: Nadejście Lewiatana - Brian Michael Bendis, Steve Epting, Yanick Paquette
POCZĄTEK
LEWIATANA
Superman to jedna z tych ikon komiksu, która przez
lata jakoś mnie nie pociągała. Owszem, niejeden komiks z nim przewinął się
przez moje ręce, nigdy jednak nie czułem potrzeby regularnego sięgania po jego
przygody. Zmieniło się to, kiedy serię na nowo przejął Dan Jurgens, który w
ramach „Odrodzenia” przywrócił najważniejsze supermanowe motywy, jakie zresztą
sam przez lata wymyślił, a gdy pracę nad tytułem przejął jeden z najlepszych
amerykańskich scenarzystów, Brian Michael Bendis, jeszcze z większą ochotą
śledzę losy Człowieka ze Stali. I za każdym razem jestem zadowolony i mam tylko
ochotę na więcej, i nie inaczej jest po lekturze całkiem solidnego, bo
liczącego sobie 180 stron albumu „Superman: Action Comics #2: Nadejście
Lewiatana”, stanowiące początek intrygującego eventu.
Świat DC to świat pełen nie tylko superbohaterów i
superłotrów, ale też i wszelkiej maści tajnych organizacji, które mają swoje
cele. Checkmate. Spyral. ARGUS. DEO. Oddział Specjalny X. Wszyscy je znają, niewielu
jednak mogłoby cokolwiek z nimi zrobić. Ale teraz powraca kolejna z nich –
Lewiatan – która krok po kroku zaczyna likwidować konkurencję. Kiedyś mierzył
się z nimi Batman, teraz, kiedy najwięksi geniusze z wszelkich służb nie są w
stanie nic poradzić na nowy problem, to właśnie Supermen będzie musiał sobie z nim
poradzić. Problem w tym, że Lewiatan to wróg, któremu nawet on może nie dać
rady. A sytuacja z każdą chwilą staje się coraz bardziej niebezpieczna, także
dla Lois i Jimmy’ego, którzy chcą ujawnić prawdę na jej temat…
Kiedy Bendis przejął pisanie Supermana, porzucając
Marvela, z którym współpracował długie lata na rzecz konkurencyjnego DC Comics,
najpierw stworzył krótki komiks na potrzeby tysięcznego zeszytu serii „Action
Comics”, a potem rozwijającą go miniserię „Człowiek ze Stali”. Zaraz potem
zaczął regularnie tworzyć tytuły „Superman” i „Action Comics”, starając się by
każdy miał swój oddzielny charakter i opowiadał fabuły zamknięte w jego ramach,
choć jednocześnie przeplatał z tym drugim. Wyszło mu to dobrze, nawet bardzo, a
teraz sięga jeszcze dalej, wplatając w to wszystko wydarzenia ważne dla całego
uniwersum, gdzie zapoczątkowany zostaje właśnie event „Leviathan”. I nadal robi
to równie znakomicie, co dotychczas.
Na stu osiemdziesięciu stronach albumu dostajemy
kawał świetnego superhero. Akcja jest szybka i wzorcowo poprowadzona, zaskoczeń
trochę też się znalazło. Bohaterowie zostali dobrze nakreśleni, a to spory
wyczyn, gdy strony zapełnia cała plejada gwiazd wydawnictwa. Ale Bendis zdołał
też znaleźć miejsce na to, co zawsze wychodziło mu najlepiej, czyli
spokojniejsze i bardziej skupione na życiu bohaterów momenty, a wszystko to
połączył w opowieść, która stanowi komiksowy odpowiednik kinowego blockbustera,
ale blockbustera, który ogląda się z przyjemnością, który nie obraża inteligencji
odbiorcy i do którego przede wszystkim chce się wracać.
Od strony graficznej też jest dobrze. Epting w
lżejszym wydaniu nie zachwyca co prawda tak, jak wtedy, gdy serwuje nam brudne
i mroczne ilustracje, ale i w takiej odsłonie wypada sympatycznie. Do tego
dochodzi niezły kolor i tradycyjnie bardzo dobre wydanie. Kto lubi Supermana
albo dobre superhero, koniecznie serie Benidsa powinien poznać. Może nie od
tego tomu – chociaż nic nie stoi na przeszkodzie, bo fabuły autora są zawsze
łatwo przyswajalne – tylko od początku, ale warto to zrobić. I warto czekać na
kolejne tomy. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jeszcze w tym roku doczekamy się
dwóch kolejnych pisanych przez Bendisa i nie mam wątpliwości, że zachowają ten
znakomity poziom.
Komentarze
Prześlij komentarz