SPLECIONE
LOSY
Kolejna książka w moich rękach, kolejna fantastyka,
kolejne dzieło polskiego autora i kolejny debiut. Po kilku mniej lub bardziej
przeciętnych powieściach, po „Kulawym szermierzu” nie spodziewałem się wiele… i
wiele też nie dostałem. Ale jednocześnie pierwsza powieść Tomasza Matery
okazała się całkiem niezłą lekturą. Oczywiście jeśli lubicie fantasy pomieszane
z realiami gatunku określanego mianem literatury przygodowej płaszcza i szpady.
Uther Mac Flann to szermierz, ale szermierz kaleki.
Jego marzenie? Odzyskać należne mu miejsce u boku generała. Jego losy splecione
zostają z losami niejakiej Amber, siostry eskortowanej przez niego czarodziejki
Agnes, której grób Amber odnajduje w trakcie poszukiwań siostry. Wszystko
wskazuje na to, że dziewczyna została zabita. To oczywiście nie wszystkie osoby
dramatu, a ich losy przetną się na tle wojennej zawieruchy, odmieniając ich
wszystkich…
„Kulawy szermierz” to – chyba śmiało można tak
podsumować niniejszą lekturę – męska fantastyka. Lekka, prosta, szybko
poprowadzona, nieskomplikowanie napisana. Nie ma tu wyrazicie zbudowanych,
pełnokrwistych bohaterów, nie ma nieoczywistego, zaskakującego swoją
konstrukcją i mechaniką świata. Fabuła też nie jest odkrywcza. Właściwie dzieło
Matery, jak na dzieło debiutanta przystało, zbudowane zostało z inspiracji
innymi tworami. I nawet motyw bohatera z niepełnosprawnością, który chce wkupić
się w łaski dowódcy i udowodnić, na co go stać, choć na pierwszy rzut oka świeży,
wcale taki nie jest. Kto pamięta „300” Franka Millera i pewnego zdeformowanego
potomka spartańskiej pary, od razu wychwyci podobieństwa.
Niemniej i tak fabularnie rzecz jest całkiem
niezła. Klasyczna, typowa, ale przecież taka jest zdecydowana większość
współczesnej fantastyki, z fantasy na czele. Są tu przygody, jest akcja, są
niezwykłości… Nie ma epickiego rozmachu, ale ten nie zawsze jest przecież
potrzebny. Pisarstwo? Jeszcze niewprawne, jeszcze jakby Matera bał się
konstruowania bardziej złożonych zdań, jednak nie razi ono w oczy, nie kłuje,
nie czyta się „Kulawego szermierza” ze zgrzytaniem zębami i łzawieniem oczu.
Nie jest on też ciężki, a tak bywa z prozą debiutujących autorów, którzy chcą
za wszelką cenę udowodnić powagę swoich książek, przeładowując je opisami i
porównaniami.
Widać, że pisząc „Kulawego szermierza” Matera
chciał się bawić i bawił. Z tego zrodziła się lekka lektura na wakacje.
Bardziej dla młodzieży, niż dorosłych, ale jeśli ktoś lubi fantasy i chce
czegoś niezobowiązującego w temacie, śmiało może sięgnąć.

Komentarze
Prześlij komentarz