Lucky Luke #68: Prorok - Patrick Nordmann, Morris

DALTONOWIE ZNIKNĘLI


Kolejny „Lucky Luke” na polskim rynku to dzieło stworzone przez nietypowego dla serii autora. Najbardziej z dzielnym kowbojem kojarzeni są René Goscinny i Morris. Nikt też nie zaprzeczy, że tacy kontynuatorzy, jak Xavier Fauche, Jean Léturgie czy nawet Lo Hartog Van Banda też zapisali się na stałe w jej historii. A niejaki Patrick Nordmann? Właśnie, kto z nas go kojarzy? Nikt? Nie ma to jednak znaczenia, bo napisany przez niego album „Prorok” to kawał świetnego komiksu o Luke’u, który nawet mimo ogranego tematu czyta się doskonale i wcale nie odstaje poziomem od innych części serii.


Daltonowie. Któż ich nie zna. Czterech braci, którzy chyba więcej życia spędzili w więzieniach, niż na wolności, co i rusz uciekają zza krat i uprzykrzają życie wszystkim, by znów dać się złapać Lukcy Luke’owi i… od nowa zacząć ten sam zamknięty krąg. Teraz też planują ucieczkę, ale oto w zakładzie karnym poznają pewnego proroka, który okazuje się prawdziwą kulą u nogi, kiedy wreszcie wracają na wolność. Nikt nie wie jednak, jak wielką i ciężką…

Lucky Luke tradycyjnie rusza za Daltonami w pościg i tu pojawia się problem. Nigdzie ich nie ma. A przynajmniej nigdzie tam, gdzie są banki i salony, czyli to, co ich przyciąga. Ale gdzie mogli się podziać? I co się za tym kryje?


Co zatem można powiedzieć o Patricku Nordmannie? Przede wszystkim to, że nie został scenarzystą „Lucky Luke’a” przypadkiem. Może nie jest on szczególnie znany ze sceny komiksowej, należy jednak zauważyć, że to szwajcarski dziennikarz i satyryk radiowo-telewizyjny, a że „LL” to w końcu satyra właśnie – i to wcale nie tylko na Dziki Zachód – pasował tutaj bardzo dobrze. Jak jednak sprawdził się w pisaniu scenariuszy?


Dobrze. Nawet bardzo. Album jest lekki, zabawny, pouczający, niegłupi, ma swój klimat, dobrą akcję i dużo wszelkiej maści humoru, czyli wszystko to, czego oczekujemy od „Lucky Luke’a”. Wszystko utrzymane jest na poziomie do jakiego przywykliśmy i dostosowane zarówno do oczekiwań młodego, jak i dorosłego odbiorcy. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, każdy też znajdzie coś nieco innego, a co ważniejsze wszyscy będą bawić się równie dobrze, nawet jeśli nie lubią westernów. W końcu „LL”, poza realiami, ma z nimi tyle wspólnego, co „Asteriks” z historycznymi opowieściami o starożytnych Rzymianach, choć jednocześnie przecież zachowuje też to, czego miłośnicy gatunku oczekują.


Wszystko to wieńczy znakomita szata graficzna. Klasyczna cartoonowa kreska, świetna mimika, równie znakomity klimat i ta magia, której nie da opisać się słowami. Do tego dochodzi tradycyjnie znakomite wydanie w dobrej cenie, stanowiące swoistą kropkę nad i. Kto lubi dobre komiksy dla całej rodziny, a nie zna tego tomu czy po prostu w ogóle nie miał okazji czytać „Lucky Luke’a”, powinien koniecznie sięgnąć po któryś album. Ten, jak wszystkie pozostałe, znakomicie nadaje się jako początek przygody z tym światem i bohaterami, jak i jej kontynuacja.


Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.



Komentarze

  1. Książki dobre na wszystko zapraszam na mojego bloga https://gadzetykasi.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz