Rowling powraca z nową powieścią wydaną pod
pseudonimem Robert Galbright. Powieścią, która w dniu swojej światowej premiery
wywołała wiele kontrowersji i falę hejtu wobec autorki – jak zawsze
bezsensownych. A abstrahując od całej tej otoczki, „Niespokojna krew” to
kolejna niezła powieść o Cormoranie Strike’au, która miłośnikom serii dostarczy
solidnej, bo ponad 900-stronicowej, rozrywki na ponure jesienne wieczory.
Cormoran Strike, wojenny weteran i prywatny
detektyw, rozwiązał już niejedną zagadkową sprawę. Tym razem jednak przyjdzie
mu się zmierzyć z tajemnicami przeszłości i zająć się przypadkiem zaginionej w
1974 roku kobiety. On i jego wspólniczka Robin, zabierają się do roboty, ale
nie jest łatwo. Z jednej strony oboje zmagają się z problemami osobistymi i
uczuciem, które ich łączy, z drugiej zaś odkrywają, jak zagmatwane i
niebezpieczne może być śledztwo. Karty tarota, znaki zodiaku, seryjny morderca,
świadkowie, którym trudno jest zaufać… Przeszłość nie śpi i może okazać się
śmiertelnie niebezpieczna.
„Niespokojna krew” to powieść, która – jak już
wspominałem – wywołała wiele kontrowersji. Wszystko przez to, że ktoś uznał –
zupełnie bezsensownie – że są tu wątki transfobiczne. Ale taki znak naszych
czasów, gdy bycie tolerancyjnym nie oznacza tolerowania innych, a jedynie tego,
czego wymaga poprawność polityczna, a równość postrzegana jest jedynie przez
pryzmat mody, a nie rzeczywistej równości. Gdyby postać, która tu wywołała tak
wiele kontrowersji była białym chrześcijaninem, nikt by nie protestował, a
ewentualne głosy sprzeciwu zaraz zniknęłyby we wrzasku tych, którym to nie
przeszkadza. Patrząc na to wszystko, trzeba zacząć się bać, że niedługo takie
dzieła, jak „Milczenie owiec” zostaną uznane za transfobiczne i zakazane, a
„Predatora” przestanie się udostępniać, bo przecież główny zły, morderca z
kosmosu nosi dredy (rasizm w prezentacji postaci) i siatkowe body (homofobia),
a pokonuje go biały Austriak (zapewne nazista). To może i żartobliwe podejście
do tematu, ale warto jednak pochylić się nad tym i zastanowić.
A wracając do książki, skupmy się na tym, co
najważniejsze, czyli kryminale. Jak zwykle mamy tu do czynienia ze zbrodnią,
zagadką, którą trzeba wyjaśnić i rzeszą ludzi w to zamieszaną. Rowling, która
swoje opus magnum, cykl o Harrym Potterze, oparła na schematach thrillera,
powinna się pod tym względem czuć jak ryba w wodzie. I w pewnym sensie czuje,
ale jednocześnie podąża dość utartymi ścieżkami, stawiając nie na świeżość, a
dobre odtwórstwo. Przy okazji w pewnym sensie kopiuje także konstrukcję
fabularną znaną fanom przygód jej nastoletniego czarodzieja. Jednakże wszystko
to jest udane. Książkę, choć liczy sobie ponad 900 stron i ma sporo leniwych
momentów, bo pisarska lubi tworzyć rozbudowane opisy, czyta się szybko, lekko i
przyjemnie. Styl Rowling co prawda wciąż korzeniami tkwi w literaturze
młodzieżowej, ale nie na tyle, by miało to kogokolwiek odrzucić. Owszem, czasem
przydałoby się więcej ciężaru i mroku, ale i tak jest dobrze.
Całość ma też swój klimat i urok. Nie jest to wielka literatura, ot lekka rozrywka z dreszczykiem, niemniej o wiele bardziej udana, niż większość współczesnych thrillerów / kryminałów. Dlatego jeśli lubicie całkiem udane dreszczowce, sięgnijcie śmiało, bo to dobra książka. A kontrowersje? Cóż, Rowling zmagała się z tym, kiedy jej „Harry’ego Pottera” posądzano o satanizm, zmaga się też teraz, a wszystko to nie ma znaczenia, jeśli literatura jest dobra. Gdyby było inaczej, trzeba by zakazać większości książek, bo w każdej znajdzie się coś, co może kogoś obrazić. Trzeba więc trochę dystansu, trochę otwartości umysłu i trochę samodzielnego myślenia, a wtedy można już po prostu dobrze się bawić.
Komentarze
Prześlij komentarz