W ostatnim czasie znów, kolokwialnie mówiąc, mam
wielką fazę na „Dragon Balla”. Wszystko przez to, że nowa saga, poświęcona
Granoli, kupiła mnie bardziej, niż poprzedzające ją dokonania duetu Toriyama /
Toyotarou. Bo chociaż opowieść jest przewidywalna, bawię się przy niej naprawdę
dobrze i momentami znów czuję jak ten dzieciak, który lata temu jeszcze na RTL7
śledził przygody Songo i z niecierpliwością czekał na kolejne tomy wydawane
przez JPF w dwutygodniowym (choć niestety pełnym opóźnień) trybie. I ten
najnowszy odcinek „Dragon Balla Super” potwierdza tylko, że nadal cykl warty
jest śledzenia.
Granola zebrał kule i wypowiedział swoje życzenie,
ale niestety, smok nie może uczynić go najpotężniejszym wojownikiem we
wszechświecie, bo nie jest w stanie nadać mu siły, jaka przerasta jego własne możliwości.
Jest jednak pewien sposób, by osiągnąć skutek zbliżony do zamierzonego. Granola
nie waha się długo. Teraz pozostaje tylko odnaleźć Frizera i dokonać zemsty,
ale jak ma to zrobić?
Tymczasem Vegeta szkoli się pod okiem Piwusa, by osiągnąć
moc niszczenia, jaką posiada tylko Bóg Zniszczenia. Wkrótce jednak on i Gokü
dowiadują się, że gdzieś w kosmosie narodził się właśnie najpotężniejszy z
wojowników. Co to będzie dla nich znaczyło? Co takiego zrobił Granola, by
osiągnąć tę moc? I co będzie dalej?
„Dragon Ball” nie jest może najlepszą mangą, jaką
czytałem, ale najważniejszą już tak. Potwierdza to też fakt, że chociaż MangaPlus ma do
zaoferowania całe mnóstwo bezpłatnych, legalnych mang, aktualizowanych na
bieżąco śledzę tam, jedynie „Smocze Kule”, a co więcej na kolejne epizody
czekam z niecierpliwością. Nie taką, z jaką czekałem na odcinki anime czy tomy
mangi, kiedy miałem te kilkanaście lat, ale nadal. Ba, ostatnio po latach znów
porwałem się na przeczytanie całego „DB” i chociaż recenzenckie obowiązki nie
sprzyjają czytaniu po raz kolejnych jakichkolwiek serii czy pojedynczych
tytułów nawet, gdy piszę to słowa jestem już po 42 tomach głównej serii, tomiku
poświęconym „Jaco”, dwóch anime comicsach i kończę właśnie trzeci tom serii
„Super”. A wszystko dlatego, że nowe rozdziały serii tak mnie wciągnęły i
bawią.
Ale dość tej prywaty, pora przyjrzeć się nowemu
rozdziałowi „Sagi Granoli”. A ten, jak zawsze, jest udany. To właściwie po
prostu jeszcze jedna porcja, dynamicznej zabawy, gdzie nie brak miejsca na
humor, za który tak kocham mangi Toriyamy, jak i spokojniejsze, bardziej skupione
na fantastycznej stronie wykreowanego przez niego świata momenty, ale
utrzymanej na naprawdę dobrym poziomie. Dzięki temu na nudę nie ma tu miejsca,
czytelnik bawi się doskonale, a całość wciąga i pozostawia po sobie tradycyjne
odczucie niedosytu.
I tradycyjnie oczy cieszą się ilustracjami.
Toyotarou stara się, jak może by jego prace przypominały dawne komiksy
Toriyamy, i dobrze mu to wychodzi. Ma jednak swój własny, bardziej złożony i
dopracowany w detalach styl i operuje sporą ilością – przynajmniej jak na
„Dragon Balla” – rastrów. Dzięki temu wpada to wszystko w oko, a co ważniejsze
pasuje do tego, do czego przywykliśmy i co pokochaliśmy. Niezmiennie więc
polecam „Dragon Ball Super” i zachęcam do czytania serii na bieżąco. Wciąż to
jeden z najlepszych bitewniaków, jakie powstały i stanowi niemal idealny
przykład reprezentanta swojego gatunku.
Komentarze
Prześlij komentarz