HITLER
PRZYJACIELEM
Odkąd obejrzałem mój pierwszy film Taiki Waititiego
(genialny obraz o nieprzystosowanej społecznie parze, „Orzeł kontra rekin”), wprost ubóstwiam
filmy tego reżysera i na półce mam zdecydowaną większość z nich. Nic więc
dziwnego, że na „Jojo Rabbit” wyczekiwałem z wielką niecierpliwością. I wreszcie
jest. I, jak się domyślacie, zachwyca tak, jak zachwycać powinien i po raz
kolejny udowadnia, że Waititi to niepokorny geniusz nieoczywistego kina, którego
karierę trzeba śledzić, jeśli chce się uważać za kinomana.
Głównym bohaterem jest młody niemiecki chłopiec,
który ślepo wierzy w nazizm i nacjonalizm. Nawet jego wymyślony przyjaciel to
nikt inny, jak sam Adolf Hitler. Ale pewnego dnia życie chłopaka wywraca się do
góry nogami, gdy odkrywa, że jego matka ukrywa młodą Żydówkę. Wydarzenie to
zmienia wszystko, ale pozostaje pytanie co nasz bohater ma zrobić w takiej
sytuacji? I jak prowadzi sobie w uczuciami, które zaczną w nim narastać?
Zrobić komedię o nazistach? Czemu nie, było już
takich wiele. Owszem, obrażeni zawsze się znajdą, ale przecież, jak udowodnili
twórcy takich filmów, jak „Bękarty wojny”, „Pociąg życia” czy „Życie jest
piękne”, można zaserwować opowieść, którą śmieszy, ale i porusza, nikogo nie pozostawiając
obojętnym. Bo czasem w obliczu wielkiej tragedii nie da się zareagować inaczej,
jak tylko wybuchnąć śmiechem, prawda?
I to właśnie robi też Taika Waititi, po raz kolejny
zresztą pokazując, że za co by się nie wziął, wychodzi mu świetnie. Nawet jeśli
robi kino superbohaterskie, taki jak „Thor: Ragnarok” – najlepsza część o bogu
piorunów i jeden z najlepszych filmów Marvela w dziejach. W przypadku „Jojo
Rabbit” Waititi wziął na warsztat niezłą, ale nie do końca spełnioną powieść
Christine Leunens i jej zwyczajność przekuł w iście szalone kino, pełne
typowych dla siebie elementów, które autentycznie zachwyca.
Dzieciak samotnik przyjaźniący się z wyimaginowanym
Hitlerem to kolejny z serii bohaterów Waititiego, którzy nie radzą sobie w
życiu, a jednak muszą stawić czoła problemom, na jakie nie są gotowi i spróbować
wyjść z nich obronną ręką. Robią to oczywiście w typowy dla siebie sposób, bawiąc
nas czarnym humorem, ale i wstrząsając nami. Bo „Jojo Rabbit” to film, który
potrafi autentycznie rozśmieszyć, ale śmiech który wywołuje aż ocieka goryczą i
bólem. Bo może i reżyser (a także scenarzysta, nagrodzony zresztą za tren film
Oskarem, a przy okazji i aktor wcielający się w rolę Adolfa Hitlera) serwuje
nam kino lekkie i pełne nonszalancji, ale szybko okazuje się, ze jest to także
kino głębokie, mocne i poruszające.
I takie właśnie powinny być filmy wojenne. Nie ma
tu patetyzmu, nie ma wielkich słów, jest za to kameralny, wręcz introwertyczny komediodramat,
który działa na widza o wiele bardziej, niż typowe filmu traktujące o
największym z konfliktów zbrojnych. Warto go poznać i wracać do niego raz po
raz. Dobrze, że w końcu pojawił się na DVD.
Recenzja opublikowana na portalu Kostnica.
Komentarze
Prześlij komentarz