Wydawnictwo Zysk nie zwalnia tempa i raz na jakiś
czas serwuje nam kolejne tomy „Koła czasu”, znakomitej serii fantasy, która
warta jest polecenia każdemu miłośnikowi gatunku. Bo to nie tylko kawał dobrze
pomyślanej, ale przede wszystkim naprawdę świetnie napisanej literatury. I w
tym nowym, ujednoliconym wydaniu w twardej oprawie naprawdę pięknie wygląda na
półce.
Podczas gdy Wybrani uwalniają się, by zaplanować
powrót Czarnego, Smok Odrodzony, ukrywa się w zakaźnym mieście. Nikomu nie zdradza
swoich planów odnośnie ataku na Shaido, ale nie tylko on i Wybrani przygotowują
się do tego, co nadciąga. Zło rośnie w siłę, szykuje się starcie, a każdy musi zająć
swoją pozycję w nadciągających wydarzeniach…
„Koło czasu” to jedna z tych serii, które nie wyprą
się swoich inspiracji Tolkienem. Wiele już było takich opowieści, że wspomnę
chociażby tylko „Kroniki Shannary”, czy „Fionavarski gobelin”, jednakże w
przypadku serii Jordana mamy do czynienia z rzeczą naprawdę znakomitą, a przy
tym naprawdę epicką. I z każdym tomem bardziej autorską, chociaż całość zaczęła
się, jak kopia „Władcy pierścieni”. Czy jest to proza na miarę tej, jaką
uprawiał Tolkien? Nie, ale nie zmienia to faktu, że pozostaje świetną
literaturą rozrywkową.
Poza tym doceniam fakt, że Jordan, doskonale zdając
sobie sprawę z tego, że nic świeżego nie wymyśli, postawił na zabawę. Zamiast silić
na oryginalność, tworzy książkę złożoną z elementów, które kocha i chciał
odtworzyć. Znajduje w tym coś własnego, czasem oferuje przebłyski świeżości,
ale i tak dobrą zabawę stawia ponad wszystkim i to się nie tylko czuje, ale
także udziela się czytelnikom. Poza tym jego powieści, a „Ognie niebios” są
takie same, to naprawdę rozległa literatura, którą za każdym razem czyta się z
podobnymi odczuciami, z jakimi wyrusza się na wyprawę, wiedząc że czekają nas
przygody, nowi ludzie, piękne widoki i nie wiadomo co jeszcze. I to mnie
urzeka, taką intrygującą dawką dziecięcej fascynacji tym, co nieznane, połączoną
z dojrzałym do tematu podejściem.
Wszystko to oczywiście podane zostało stylem lekkim
i przyjemnym w odbiorze. Nie przeczę, że w tomach takich, jak ten, liczących
niemal tysiąc dwieście stron, zdarzają się dłużyzny czy zbędne sceny, ale taki
już urok prawdziwie epickiej fantasy. Tym bardziej, gdy – jak w tym przecież
przypadku – mamy do czynienia z naprawdę wielką sagą (czternaście części)
złożoną z opasłych tomiszczy. Ważne, że podobne dłużyzny nie zdarzają się często,
a całość wciąga i gwarantuje solidną dawkę zabawy na poziomie, jaki we
współczesnej fantastyce nie zdarza się zbyt często.
Recenzja opublikowana na portalu Kostnica.
Komentarze
Prześlij komentarz