Domena królów – Dan Abnett, Andy Lanning, Scott Reed, Tim Seeley, Mahmud Asrar, Wellington Alves, Leonardo Manco, Miguel Munera, Pablo Raimondi, Kevin Walker
„Domena królów” to zwieńczenie długiej opowieści o kosmicznym konflikcie, która
zaczęła się w niepozorny sposób, bo od historii o „X-Menach”, nieznanym
epizodzie ich życia i bohaterach, których nazwiska skrył cień zapomnienia.
Skończyło się, jako epicka kosmiczna przygoda, pełna walk, starć i przetasowań.
A teraz wszystkie wątki dobiegają swojego końca, oferując nam kawał dobrej
zabawy dla miłośników kosmicznych przygód bohaterów Marvela.
Wojna królów pomiędzy Black Boltem i jego Inhumans,
a dowodzącym przejętym Imperium Shi’ar, oszalałym Vulcanem, dobiegła końca. W
wyniku aktywowanego przez tego pierwszego bomby, która miała zakończyć
konflikt, najwyraźniej obaj zginęli. Niestety, dla wszechświata to wcale nie
początek pokoju, a kolejnych zmagań. Eksplozja rozdarła tkankę
czasoprzestrzeni. Przed naszymi bohaterami odsłania się cały nowy świat, ale
czy będzie on rajem, czy zagrożeniem, na jakie nie jesteśmy gotowi?
Chociaż opowieść tu przedstawiona swoimi korzeniami
sięga aż do tomu „X-Men: Mordercza geneza”, poszukiwania jej początków
przeniosłyby nas zdecydowanie dalej wstecz. Z jednej strony do eventu „Ród M”,
którego pokłosiem była „Mordercza geneza” (a co za tym idzie i innych, mocno
związanych z nim opowieści), z drugiej rzecz mocno – tak klimatem, postaciami,
jak i pewnymi wydarzeniami – osadzona jest w takich historiach, jak
„Anihilacja” i „Anihilacja: Podbój”, gdzie początki wzięła nowa seria o
przygodach Strażników Galaktyki, mocno przecież powiązana z „Wojną Królów”. Do
tego wszystkie te kosmiczne eventy tworzyli albo współtworzyli ci sami autorzy,
więc jeśli komuś do gustu przypadnie jeden, zdecydowanie powinien poznać
wszystkie.
Wracając jednak do „Domeny Królów” to udane
zwieńczenie niezłego eventu, który był z nami od dłuższego czasu. Jak poprzednie
jego odsłony, tak i tak, to przede wszystkim widowiskowa kosmiczna historia,
mocno połączona też z politycznymi aspektami i elementami science fantasy. Akcja
jest szybka i widowiskowa, a zarazem spora ilość tekstu sprawia, że album czyta
się dłużej. Nie jest to wybitne czy przełomowe dzieło (choć wprowadza Rakowersum), jeśli już jakoś
należałoby je określić, to mianem rzemieślniczego eventu, ale jest to rzemieślnictwo
dobre i przyjemne w odbiorze.
Do tego dochodzi udana szata graficzna. Co prawda
nad albumem pracowało wielu twórców, czasem lepszych (Tim Seeley), czasem gorszych
(Miguel Munera), a jednak wszystko to trzyma zbliżony poziom. Jest więc
barwnie, widowiskowo i z solidną dawką popisów wyobraźni. A dobre wydanie
wieńczy to wszystko w udany sposób.
Czy to koniec? Eventu ó wojnie królów i zemsty Vulcana tak, ale jednocześnie cała opowieść wiąże się nie tylko z takimi opowieściami, jak „Wielka Wojna Hulka”, ale i prowadzi nas chociażby do wydarzenia „Imperatyw Thanosa”. Warto zatem rozejrzeć się za tymi wydanymi już po polsku komiksami, jeśli mało Wam będzie tej opowieści, albo czekać, że może w końcu zostaną wznowione. Byłoby miło.
Komentarze
Prześlij komentarz