Każdy z nas dobrze to zna. Kiedy kina czy telewizję
podbija jakiś potencjalny hit oparty na książce, zaraz pojawia się albo
pierwsze jej wydanie w naszym języku, albo wznowienie. Tak jest również w tym
przypadku. I jak każdemu wiadomo, tego typu publikacje przedstawiają różny
poziom. Ale „Dziewczyny z ferajny” to udana literatura faktu, która, chociaż
nie udaje bycia powieścią, ma w sobie coś z dobrych thrillerów czy kryminałów.
Poznajcie Arlyne Brickman. Na świat przychodzi w
roku 1934, dorasta na Lower East Side i od początku w gangsterskim
towarzystwie. Sama chce wieść życie pełne bogactwa, luksusu i emocji. Chce być,
jak Virginia Hill, jej idolka i kochanka mafiosów. Dlatego zaczyna walczyć o
to, by zostać kimś takim. Zaczyna, jako dziewczyna na posyłki, potem zostaje
bukmacherką, zaczyna zajmować się narkotykami. I pnie się powoli po drabinie gangsterskiej
hierarchii. Koniec? Dopiero początek. Kiedy Arlyne pada ofiarą zbiorowego
gwałtu, przekonuje się, że jako kobieta i na dodatek żydówka, nie ma szans na
pomoc z żadnej ze stron. Osaczona przez przemoc i problemy, próbując poradzić
sobie z zagrożeniem, jakie może spaść na jej córkę, przechodzi przemianę i
zostaje informatorką FBI. Tak zaczyna się jej pomaganie prawu, które pozwala
łapać znanych przestępców. Ale co jeszcze na nią czeka?
Kinowe hity na podstawie literatury faktu czy
reportaży wcale nie są rzadkością, choć mogłoby się wydawać inaczej. Wystarczy wspomnieć
„Zodiaka” czy „Spotlight”, a to tylko dwa pierwsze z brzegu przykłady. „Dziewczyna
z ferajny” – parafrazująca tytuł klasycznego filmu gangsterskiego – dobrze wpasowuje
się w ten schemat, także poziomem. Bo to kawał dobrej, ciekawej literatury, pokazującej
nam przemianę kobiety, która przekonuje się, że to, o czym marzyła, jest
bardziej dalekie od ideału, niż mogłaby sądzić.
Teresa Carpenter, dziennikarka kryminalna i,
zdobywczyni nagrody Pulitzera, a przy okazji bestsellerowa autorka, serwuje nam
rzetelną i ciekawą literaturę faktu, którą jednocześnie czyta się z napięciem i
emocjami. Stylistycznie to rzecz balansująca na krawędzi reportażu, biografii i
pewnego literackiego rozwinięcia całości, dzięki czemu czyta się to wszystko,
jak prozę. A uświadomienie sobie, że to wszystko prawda, może tylko spotęgować
emocje.
Nie wiem, jak wypadanie ekranizacja z Jennifer Lawrence, ale wiem, że „Dziewczynę w ferajny” warto przeczytać. To rzecz dla miłośników thrillerów, kryminałów, historii i biografii. I to dobra rzecz.
Komentarze
Prześlij komentarz