Potężna Thor #5: Śmierć Potężnej Thor – Jason Aaron, Jen Bartel, Russell Dauterman, James Harren, Ramón Pérez
Saga o Thor Gromowładnej (Potężnej Thor czy jak
wolicie Thor Jane Foster) dobiega właśnie końca. Zabawa z serią była naprawdę
udana, aż żal, że musimy pożegnać naszą heroinę, z drugiej strony nadal czekają
na nas kolejne przygody asgardzkich bohaterów. A potem jeszcze poświęcony im
event (na polskim rynku pewnie doczekamy go w przyszłym roku), „The War of the
Realms”. A póki co, cieszmy się tym albumem, trzymającym poziom do jakiego
przyzwyczaił nas ten cykl.
Jane cały czas zmaga się z ciężkimi wyborami. Życie
superbohaterki sprawia, że zaniedbuje leczenie, a kiedy jest się konającym na
raka, może się to skończyć tragicznie. A co gorsza nadciąga sędzia bogów,
Mangog, chcący zniszczyć Asgardię. Thor będzie musiała wybrać między walką o
własne zdrowie i życie, a pomocą mieszkańcom Ziemi. Ale czy w ogóle warto jest
ich ratować?
Jason Aaron to jeden z tych przereklamowanych
scenarzystów, którzy swoją karierę budują na kopiowaniu znanych wszystkim
fabuł. Weźmy jego „Doktora Strange’a”, który był kolejną wariacją między
wymiarowej fabuły zaczętej na dobre „Kryzysem na nieskończonych Ziemiach”, a
potem kopiowanym niezliczoną ilość razy choćby w „Spiderwersum” czy już
niedługo w „Spidergeddonie”. Jane Foster, jako Thor? To też już było w jednym z
zeszytów „What if…”. „Ludzie gniewu”? „Wolverine”? Każdy fan komiksu mógłby
godzinami wymieniać to, co Aaron zaczerpnął, często dość bezczelnie, z prac
innych artystów. Mimo to „Thor” mu się udała i udał mu się także ten tom, który
stanowi najprostsze możliwe rozwiązanie problemu – uśmiercenie bohaterki. Czyli
to, co Marvel serwuje nam raz na jakiś czas, bo to się sprzedaje, chociaż nie
wywołuje już emocji.
Czy „Śmierć Potężnej Thor” wywołała emocje? Pewne
tak, ale nie duże. Lubię tę bohaterkę, ale też i wieloma rzeczami mnie drażni
(choćby tym, że nie chciała uleczenia nowotworu, choć miała taką możliwość –
kto miał kontakt z umierającym na raka wie, jak idiotyczny to był wątek). Ale i
sama fabuła to bardziej opowieść akcji, niż skupienie się na emocjach i
wzruszeniach. Na stronach tomu dzieje się dużo i w szybkim tempie. Może to, co
najważniejsze nie robi tak wielkiego wrażenia, jak powinno, ale zabawa jest
naprawdę udana. „Thor” Aarona to bowiem kawał widowiskowej opowieści akcji, którą
czyta się szybko, lekko i miło.
Czy ten tom wszystko kończy? Nie. Jedynie pewien etap, kiedy to Jane Foster dzierżyła młot. Teraz nadszedł czas, by stanęła u wrót Valhalli, spełniwszy swoją część zadania, a już wkrótce seria wróci z Odinsonem, jako Thorem, prowadząc nas do wspomnianego już eventu „The War of the Realms”, którego podwaliny zostały podłożone już kilka albumów temu i nadal są rozwijane. Zabawa, więc szybko się nie skończy i dobrze, bo nawet mimo pewnych minusów, saga o Thorach (bo chyba tak należy nazywać cały run Aarona) jest naprawdę udaną rozrywkową pozycją dla wszystkich miłośników Marvelowskich komiksów, nawet jeśli nie przepadają za asgardzką świtą.
Komentarze
Prześlij komentarz