Kimetsu no Yaiba – Demon Slayer The Movie: Mugen Train

DEMONICZNY POCIĄG

 

Oto film, który w chwili obecnej nosi tytuły najlepiej zarabiającego filmu w dziejach Japonii, najlepiej zarabiającego anime i filmu japońskiego w ogóle, przyniósł też największe zyski z wszystkich filmów animowanych w roku 2020, trafiając na czwarte miejsce najlepiej sprzedających się hitów kinowych minionego roku… itd., itd. To, oczywiście, tylko część tego, co można by powiedzieć na jego temat. Ale czy to znaczy, że jest to produkcja tak doskonała? Nie do końca, o wiele lepiej wątek ten wypada w wersji mangowej, a CGI czasem razi w oczy, ale i tak to film godny poznania i mający swój urok.

 

Fabuła obrazu jest prosta. Młodzi zabójcy demonów, pod okiem doświadczonego kolegi, muszą stawić czoła demonowi, który opętał pociąg. Wróg wkrada się w snu każdego, kto znajduje się na pokładzie i bez problemu może wszystkich zniszczyć. Jak przetrwają nasi bohaterowie, skoro uwięzieni są w świecie marzeń sennych? A co ważniejsze, to wcale nie najgorsza walka, jak na nich czeka w trakcie tej przygody…

 

Manga „Miecz zabójcy demonów” to jeden z najlepszych shounenów ostatnich lat, znakomity dzięki nieco bardziej staromodnemu i niespiesznemu podejściu do tematu, w którym walki nie są przeciągnięte, a bohaterowie sympatycznie nakreśleni w swej prostocie. Na kinowy film czekałem więc, może nie z niecierpliwością (jeśli chodzi o anime, to żadna produkcja nie zaprzątała tak moich myśli, jak najnowszy „Evangelion”), ale jednak. Kiedy nadarzyła się w końcu okazja, nie wahałem się, żeby obejrzeć produkcję i…

 


Zacznijmy od minusów. Jednym z nich jest czasami dziwne podejście do animacji, niby zabiegami w stylu grubej kreski pojawiającej się czasem na zbliżeniach starano się oddać charakter mangi, ale nie wyszło to najlepiej. Bo w produkcji nie udało się uchwycić tego klimatu oryginału, choć nie przeczę, że się starano. Za dużo jest tu też CGI, które w scenach chociażby walk z różowym ciałem demona wypełniającym pociąg, bywa żenująco słabe, jakby żywcem z seriali telewizyjnych z lat 90., gdy komputerowe efekty były jeszcze w powijakach. Do tego przesadnie łzawy finał może niejednego widza odstraszyć – wątek ten w mandze był stonowany, tu postawiono na jak najmocniejsze wzruszenia, czasem przesadzając, a i humor jakoś zbladł w stosunku do pierwowzoru.

 


Ale film ma też mnóstwo plusów. Klimat panujący w produkcji czasami jest naprawdę udany w swym połączeniu mroku i światła. Akcja jest dynamiczna, fabuła dobrze zaadaptowana, a sceny dziejące się w umysłach postaci są naprawdę udane. Robota aktorów głosowych też wypada dobrze, chociaż nie wszystkie głosy zostały dobrane tak, jakby tego oczekiwał, a całość nie nudzi, mimo właściwie ograniczenia się do dwugodzinnego starcia.

 

Wszystko to razem wzięte daje nam film może nie idealny, ale warty poznania. Film, który ma swój klimat i urok. Nie warto sięgać po niego, nie znając wcześniejszych losów bohaterów, bo sporo wtedy stracicie, ale jako adaptacja to rzecz całkiem udana. O wiele bardziej, niż np. kinowe produkcje z serii „Naruto”, które w większości przyniosły duże rozczarowanie.

Komentarze