W zależności od preferencji widza, każdy za
najlepszą uznaje inną część „Aliena”. Ci, którzy cenią dobry, nastrojowy horror
(w tym ja) najbardziej uwielbiają „Ósmego pasażera Nostromo”. Ci, wolący
efekty, szybką akcję i brak wyższych wartości stawiają na „Decydujące starcie”.
A ci, ceniący bardziej filozoficzną fantastykę z ambicjami preferują
„Prometeusza” (którego swoją droga uwielbiam, jak i uwielbiam też „Decydujące
starcie”). Żaden fan nie wątpi jednak, że drugi „Alien” to jedna z najlepszych
odsłon serii. I całkiem udana jest też książka napisana na jego podstawie, bo
autor poprawił swój styl i sprawnie uchwycił klimat i akcję.
Ellen Ripley jako jedyna ocalała z masakry
zgotowanej załodze statku „Nostromo” przez krwawiącego kwasem Obcego. Pokonała
wroga, ale nie doczekała się happy endu. Teraz, niemal sześć dekad później,
zostaje w końcu uratowana z tułaczki i wybudzona z hibernacji i trafia na
stację kosmiczną korporacji Weyland-Yutani. Czyżby wreszcie miała okazję zaznać
spokoju? Nic bardziej mylnego. Księżyc, na którym spotkała przez laty Obcego,
teraz jęt zamieszkany przez kolonizatorów. Kiedy więc kontakt z nimi zostaje
stracony, Ripley wie już, co się stało i będzie musiała po raz kolejny stawić
czoła idealniej maszynie do zabijania. Ale czy ma szansę? Po swojej stronie ma
co prawda cały oddział komandosów i solidną ilość broni, ale tym razem Obcy nie
jest jeden. Jest ich cała planeta i szykuje się prawdziwa wojna…
Książkowe adaptacje filmów, tak samo jak komiksowe
czy growe, to nic innego, jak odcinanie kuponików. Fani kupią, prawdziwy fan
kupi wszystko. Tym bardziej, ze wydawca kusi go nowymi scenami, jakimiś
dodatkowymi motywami etc. Reszta, nie sięgnie, ale nikt tego nie oczekuje. A
skoro i tak wiadomo, że grupa docelowo kupi, po co się starać, można napisać
byle co, bo i tak nie ma to znaczenia. Już najczęściej filmy, które zdobywają
taką popularność, by doczekać nowelizacji, są kiepskie albo przeciętne – weźmy
np. „Star Wars” – a skoro widzowie tak je kochają, nie pokochaliby dobrej
literatury. Wniosek jest jeden. Ale w przypadku „Aliena” powieści rozwijające
to uniwersum są zadziwiająco niezłe, przyzwoicie napisane i mające swój klimat.
Może dlatego, że Alan Dean Foster to pisarz, który
ma wielką wprawę w tego typu dziełach (stworzył niejedną adaptację „Gwiezdnych
wojen”. Nic zatem dziwnego, ze jego „Obcy” jest sprawnie poprowadzony,
nienajgorszy językowo i podany z całkiem niezłą akcją i klimatem. Do tego
zawiera sporo różnić względem pierwowzoru. Część z nich wynika z uwzględnienia
w fabule scen ze scenariusza, które potem pojawiły się w reżyserskiej wersji
filmu, część to jednak po prostu pewne drobiazgi, które wyłapią prawdziwi fani:
Newt jest w innym wieku, Ripley wcześniej odkrywa, że Bishop to android, a poza
tym zniknęła słynna scena z nożem. Podobnych zmian jest sporo, choć nie
wpływają one na odbiór całości czy samą fabułę.
W skrócie, całkiem udana pozycja dla fanów tak
„Alienów”, jak i horrorów SF. Świetnie wydana (twarda oprawa, niezłe
inspirowane filmem ilustracje, których niestety jest jak na lekarstwo,
sympatyczna zakładka), ładnie prezentuje się na półce, nawet jeśli już nie tak
ładnie, jak pierwszy tom. Bać nie macie się tu czego, jak każdy książkowy
horror, tak i „Obcy” nie starszy, ale za to nie zawodzi pod względem nastroju.
Komentarze
Prześlij komentarz