Sentry – Paul Jenkins, Jae Lee, Phil Winslade, Rick Leonardi, Bill Sienkiewicz, Mark Texeira

NAJWSPANIALSZY HEROS… KTÓREGO NIE BYŁO

 

Pierwszy komiksowy superbohater, Superman – a zatem i gatunek superhero – pojawił się pod koniec lat 30. XX wieku. Od tamtej pory kolejne postacie tego typu pojawiają się nieprzerwanie. Wiele z nich popada w zapomnienie, przy dziesiątkach, a nawet setkach nowych kreacji rocznie jest to nieuniknione. Są jednak tacy, którzy zostają z nami na dłużej albo i na dobre. Rzadko jednak zdarzają się obecnie wśród nich oryginalne postacie, ale z Sentrym, bohaterem nad Wisłą niezbyt znanym, ale poznania wartym, się to udało. I to jeszcze jak. Bo równie co dzieje postaci, fascynujące są także losy jej powstawania, zmieniając herosa w złotym kostiumie w naprawdę intrygującego bohatera.

 

Poznajcie go. Był pierwszy. Zanim pojawili się inni herosi, on już działał i inspirował ich. Był mentorem Fantastycznej Czwórki, Spider-Mana i wielu innych. Stał się legendą, jaką oni stać się chcieli. Ale czy tak było naprawdę? Przecież teraz nikt o nim nie pamięta, nikt nie wie, że w ogóle ktoś taki istniał. Ba, nawet on sam już tego nie wie. Jest nikim, zwykłym człowiekiem z depresją, problemami i… czymś, co tkwi w nim i szuka ujścia. Co jednak będzie, gdy to coś się uwolni?

 

Historia tej serii i postaci zaczęła się ponad dwie dekady temu. Ale jeszcze zanim sam Sentry po raz pierwszy pojawił się w roku 2000, Marvel w jednym z numerów „Daredevila” z lipca 1999 podał informację o ty, że Artie Rosen, mało znany rysownik z lat 60., twórca, którego nie potrafił skojarzyć żaden z czytelników, zachorował. Do tematu artysty powrócono w magazynie „Wizard” – najważniejszym amerykańskim piśmie komiksowym – informując wówczas o jego śmierci. Nic niezwykłego, prawda? O takich rzeczach się pisze, zdarza się to często. A jednak to nie był koniec. minęło kolejnych kilka miesięcy i oto oznajmiono, że scenarzysta Paul Jenkins („Universe”, „Hellblazer”, „Wolverine: Origin”) znalazł w rzeczach zmarłego informacje i szkice postaci o pseudonimie Sentry. Co istotniejsze, według tych notatek Sentry’ego wymyślił nie kto inny, tylko sam Stan Lee i to jeszcze zanim stworzył Fantastyczną Czwórkę, czyli pierwszych bohaterów Marvela! Pikanterii wszystkiemu dodawał fakt, że obaj autorzy postanowili z niewyjaśnionych przyczyn porzucić postać i jej przygody. Ale teraz, gdy wszystko wyszło na jaw, Marvel nie mógł już porzucić takiego projektu, powierzono go Paulowi Jenkinsowi właśnie, a czytelnicy w końcu mieli okazję odkryć Sentry’ego.

 


Ciekawa historia, prawda? Problem w tym, że wszystko, co napisałem powyżej, to jedno wielkie kłamstwo Marvela, który chciał narobić szumu wokół najnowszego herosa ze swej stajni. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy tu do czynienia z naprawdę znakomicie skrojoną postacią. Sentry, w swej prostocie, został pomyślany wręcz rewelacyjnie i tak samo też zbudowana została jego opowieść. Rozpisana na pięcioczęściową mini-serię i tyle samo uzupełniających ją zeszytów, wciąga, intryguje i urzeka, mając w sobie moc, jakiej brak większości współczesnych komiksów. Jest tu tajemnica, jest intryga, ale jest też świetne zaplecze obyczajowe, dobra psychologia, świetne wykorzystanie wszelkich smaczków i puszczania oka do czytelników oraz zabawa konwencją.

 

Żal więc, że szata graficzna nie jest tak udana, jak treść.  Jae Lee, który z Jenkinsem pracował nad „Inhumans”, operuje tu stylem zbyt delikatnym i wręcz anemicznym. Brak tu klimatu i czerni, o które aż momentami się prosi, brak też siły, którą widać w dodatkowych zeszytach tworzonych m.in przez Sienkiewicza. Ale jednocześnie jest nieźle. Nie wybitnie, ten album zyskałby, gdyby miał ilustracje jak w „Wolverine: Origin”, ale mogło być gorzej. Do tego mamy tu całkiem dobre wydanie z porcją przyjemnych dodatków i w dobrej cenie. A że wciąż to opowieść, którą znać absolutnie warto, nie wahajcie się i sięgnijcie po ten tom.

Komentarze