Kolejny tom „Lucky Luke’a” to powrót do początków
serii. Początków, które może nie były tak udane, jak komiksy pisane potem przez
Goscinnego, ale wciąż warte poznania. Jeśli więc lubicie przygody najszybszego
kowboja na Dzikim Zachodzie, „Arizony” nie powinniście przegapić.
Tym razem los chce, że nasz dzielny kowboj trafia w
okolice Nugget City, gdzie trwa seria napadów na przewożące złoto dyliżanse. Dzięki
temu wpada na trop sprawców, ale czy sobie z nimi poradzi? Potem będzie musiał
wybrać się do Meksyku śladem kolejnego bandyty – Papierosowego Cezara, a tam…
Cóż, większym problemem mogą okazać się nie przestępcy, a byki!
Jak zawsze, w przypadku omawiania klasycznych tomów
serii, pierwsze co ciśnie mi się na usta na myśl o tym „Lucky Luke’u” to to, że
na tym etapie (a jak pokazują niektóre z późniejszych tomów, nie trwał on wcale
krótko), seria nie miała jeszcze wykształconego charakteru, jaki znamy z niej
obecnie. Na pierwszy rzut oka widać to już w samej szacie graficznej,
cartoonowej, to prawda, ale bardziej w disnejowskim stylu. W pewnym stopniu jest ona także
niedbała, przynajmniej w stosunku do czystej kreski wypracowanej po latach. Ale
i ma to swój ewidentny urok i klimat, które spodobają się nie tylko
najmłodszym. I, przy okazji warto to nadmienić, w dużym stopniu kojarzy się z
inspirowanymi disnejowskimi pracami mangami sprzed dekad, takimi jak „Devilman”
czy dzieła Osamu Tezuki. Choć oczywiście w tym wypadku zdecydowanie mniej jest
mroku i detali.
Fabularnie natomiast „Arizona” to typowy „LL” pod
każdym niemal względem. Więcej tu co prawda slapsticku i humoru obrazkowego
utrzymanych w tonacji wczesnych komiksów gazetowych, więcej też infantylności i
takiej prostoty z jednoczesnym unikaniem takiej satyry, jaka wprowadził potem
Goscinny. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak widać już dość wyraźnie obraną
ścieżkę autorską. Ścieżkę, którą tak znakomicie podążył potem wspomniany René
Goscinny właśnie, nie tylko jeszcze lepiej odnajdując się w tej konwencji i
dopracowując ją niemal do perfekcji, ale też i pokazując czym ta seria powinna
być od samego początku.
Tak czy inaczej jednak, miłośnicy Lucky Luke’a mają
się z czego cieszyć. W ich ręce trafia bowiem nie tylko kolejny klasyczny album
z przygodami tego bohatera, ale przede wszystkim dobry komiks. Nie wybitny, nie
tak wart poznania, jak najlepsze tomy, ale zauważcie, jak świetna jest to
klasyka i o ile lepiej wypada, niż podobne komiksy z tamtych lat.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz