Terminator: 2029-1984 – Zack Whedon, Andy Macdonald

POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI I PRZESZŁOŚCI

 

Chyba nie znajdzie się czytelnik, który nie miałby mniejszych lub większych obaw względem opowieści graficznych rozwijających filmowe, growe czy książkowe uniwersa. „Terminatora” również to dotyczy. Ileż to powstało kiczowatych i kiepskich komiksów z morderczym robotem, ile z nich zawodziło fanów bardziej, niż najsłabsze filmy. Ale zdarzają się tytuły warte poznania. Jednym z nich na pewno jest „Spalona Ziemia”, drugim niniejszy album zbierający dwie oryginalne miniserie, które w sentymentalny sposób powracają do klasycznych pierwszej odsłony serii i dostarczają fanom solidnej dawki przyjemnych przeżyć.

 

Kyle Reese. Któż z nas go nie zna? Cofnął się w czasie, by ocalić Sarę Connor, co przypłacił życiem, został ojcem swojego najlepszego przyjaciela… Długo można by wymieniać. Teraz pora poznać go nieco bliżej. A jednocześnie zostać świadkiem największej z jego misji.

 

Scenarzysta tego albumu, Zack Whedon – brat przyrodni znakomitego autora, Jossa Whedona – bardziej znany jest fonom telewizji, niż komiksów. W końcu pracował nad takimi produkcjami, jak „Deadwood” czy „Fringe”. Wprawę w opowiadaniu filmowych historii więc ma i to widać w tym „Terminatorze”. Jednocześnie widać tu coś jeszcze – miłość do pierwowzoru i chęć zabawy wszystkim tym, za co autor pokochał dzieło Jamesa Camerona.

 

Ten komiks jest trochę, jak „Powrót do przyszłości 2”. Wraz z bohaterami wracamy do znanych miejsc i wydarzeń, dostając coś nieco nowego, choć jednocześnie trzymającego się tego, co już znamy. Jest w tym sentyment, jest też dobre oddanie klimatu oryginału, ale jest też i akcja, naprawdę dobra zabawa i urok, jakiego na pierwszy rzut oka można się nie spodziewać, a jednak. Może i „Terminator: 2029-1984” to dzieło proste, może ma naciągane wątki, a jednak jak satysfakcjonuje miłośników serii.

 


Graficznie nie jest to arcydzieło. Rysunki są proste, cartoonowe, czasem z dziwnymi proporcjami. Kojarzą się z pracami Alberto Ponticelliego, widać w nich pewną niewprawność, a jednak okazuje się, że pasują do tego komiksu i dobrze oddają nastrój, jaki powinien panować na stronach. I wcale nie są niemiłe dla oka, nawet jeśli absolutnie daleko im do szaty graficznej, jaką zachwycał wspomniany już album „Terminator: Spalona Ziemia”.

 


Jesteście fanami „Terminatora”? Zawiodły Was kontynuacje pierwszych dwóch najlepszych odsłon serii? Ten komiks to godny ciąg dalszy cameronowego uniwersum i rzecz naprawdę warta poznania. Każdy fan będzie więc zadowolony.

Komentarze