Junji Ito to bezwzględnie największy mistrz
komiksowego – nie tylko mangowego – horroru. Prawdziwy geniusz dusznego
klimatu, napięcia i niepokojącej atmosfery, wylewających się na nas ze
wszystkich stron. Co prawda czasem jego fabuły są aż nazbyt absurdalne, jednak
moc wyrazu jego dzieł jest tak silna, że wszystko przestaje mieć znaczenie, a
każdy miłośnik horroru znajduje w tych komiksach coś absolutnie dla siebie.
Coś bulgocze w rurach. Coś, co nie powinno rosnąć,
wyrasta z rośliny. A ludzkie głowy unoszą się niebezpiecznie. Witajcie w
świecie koszmarnych wizji. Poznajcie dziewczynę uwięzioną w domu na pewną
śmierć. Poznajcie dwójkę ludzi, którzy po latach odkopują własne wspomnienia i…
Przekonajcie się, jaki koszmar może tkwić w prostych, zwyczajnych sytuacjach i
co jeszcze może się wydarzyć!
Junji Ito to bez dwóch zdań geniusz. Jako fan horroru,
czytałem w swoim życiu niezliczoną ilość komiksów mniej lub bardziej
czerpiących z grozy. Niewiele jednak było takich, które zdołałyby mnie choćby
odrobinę zaniepokoić. Ja ogólnie rzecz biorąc nie umiem się bać. Oglądam horror
i potrafię zachwycić się klimatem czy realizacją, ale należę do ludzi, którzy
od fikcji oddzielają się grubą linią i nie wczuwają w nią. Czytam horrory i
doceniam warsztat autora, ale nie umiem poczuć grozy. A w komiksach, cóż, nie
da się mnie wystraszyć nieruchomym obrazem.
Są jednak dzieła, która potrafią wywołać we mnie
pewne uczucie niepokoju. I wszystkie z nich to dzieła japońskie – co nie jest
niczym dziwnym, bo Azjaci, jak mało kto oddzielają fikcję od rzeczywistości,
wiec potrzebują intensywniejszych wrażeń, by coś na tym polu poczuć. Jeśli
chodzi o kino, „The Ring: Krąg” czy „Klątwa” to moi faworyci pod tym względem.
Książki? Jedynie pierwszy „The Ring” Kojiego Suzukiego wywołał we mnie podobne
uczucia i może niektóre sceny z drugiej części. A w komiksach tylko „Domū”,
„Uzumaki” i „Gyo” zdołały wywołać taki skutek. I po części udało się to także
„Wyjącym rurom”, głównie za sprawą pewnej nastrojowej, genialnie wykonanej
historii o balonach-głowach.
I właśnie w tych rysunkach tkwi siła twórczości
Ito. Kreska jest tu mroczna, duszna, pełna autentycznej grozy. Już w samych
kadrach, gdzie króluje czerń albo upiorne deformacje, tkwi jakiś niepokój. Niby
to tylko rysunki, niby wiemy, że to jedynie wyobraźnia autora, jego talent i tusz
na papierze, a jednak wydają się żyć, przekonywać nas, chociaż pokazują nam
rzeczy, jakie w życiu istnieć nie mogą i nie miałyby sensu. A jednak wierzymy w
to i czujemy się nieswojo.
Fabuły? Z tymi u Ito bywa różnie, ale jak na horror przystało, nie o to chodzi. Chodzi o grozę, każda z zaprezentowanych w tym zbierze opowieści jest jedynie pretekstem do wizualnego atakowania naszych umysłów i robi to bezbłędnie. Kto zatem ceni sobie dobre, mocne horrory, które potrafią być i nastrojowe, i brutalne, koniecznie powinien poznać ten tom, jak i wszystkie pozostałe z kolekcji Junjiego Ito. To kolejny dowód na to, że Azjaci w grozie nie mają sobie równych, a Ito to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszych twórców, jakich mają w swoich szeregach.
Komentarze
Prześlij komentarz