101 dalmatyńczyków - Dodie Smith (ilustracje: Magdalena Kozieł-Nowak)

RATOWAĆ DALMATYŃCZYKI

 

„101 dalmatyńczyków” zna każdy. I każdy też z pewnością kojarzy tę opowieść przede wszystkim z disnejowskim filmem – a raczej filmami, jakich przez lata się namnożyło. Zanim jednak powstały wszystkie z nich, była ta powieść. Klasyczna książka dla dzieci i dorosłych, którą warto poznać, kto wie czy nie bardziej, niż disnejowską klasykę.

 

Pongo i Mimi to para dalmatyńczyków, którzy żyją spokojnie w rodzinie państwa Poczciwińskich. Do czasu jednak. Gdy w Anglii zaczynają ginąć dalmatyńczyki, a wkrótce potem ktoś porywa potomstwo naszych bohaterów, Pongo i Mimi wyruszają im na ratunek. Nie wiedzą jeszcze, co na nich czeka, ani jakich sojuszników spotkają, ale jedno jest pewne: to będzie przygoda, jakiej jeszcze nie przeżyli!

 

„101 dalmatyńczyków” z 1961 roku to jeden z tych filmów Disneya, który w ten czy inny sposób znają chyba wszyscy. Cała opowieść sowimi korzeniami sięga jednak lat 50. XX wieku, kiedy Dodie Smith w piśmie dla kobiet „Woman's Day” zaczęła publikować opowieść pierwotnie zatytułowaną „The Great Dog Robbery”. Potem był wspomniany już film, w 1996 powstał jego fabularny remake, który cztery lata później doczekał się sequela, a w 2003 roku nakręcono nawet kontynuację animowanej produkcji. Do tego sama Smith napisała kontynuację w 1967 roku, a obok tego wszystkiego powstały jeszcze seriale, gry, komiksy czy nawet kinowy spin-off „Cruella”. A wszystko zaczęło się od tej właśnie książki.

 


A jaka ona jest? Naprawdę bardzo dobra. Urocza, sympatyczna, podana z humorem, przesłaniem i lekkością. To prosta historia przygodowa, familijna opowieść, która za zadanie ma wciągnąć i dostarczyć przyjemnej rozrywki całej rodzinie. Lekka, udana, przyjemnie napisana opowieść, którą czyta się szybko i bez znudzenia. Bliska temu, co znamy z ekranu, chociaż oczywiście posiadająca kilka różnic, ale jednak opowiadająca tę samą historię. A wyłapywanie tych różnic to też część przyjemności płynącej z lektury.

 


Ale częścią owej przyjemności jest też cieszenie się samym wydaniem. Duży format, twarda oprawa i mnóstwo ilustracji składa się na rzecz ładnie wyglądającą na półce. W kwestii rysunków, nie są to disnejowskie kadry filmowe ani wzorowane na nich grafiki. To rodzima robota, prosta, klasyczna, utrzymana w estetyce oprawy graficznej baśni. Czy lepiej nadaje się tu takie podejście, czy może disnejowskie, każdy już osądzi sam. Tak samo, jak to, którą wersję tej opowieści woli – tą, a może którąś z filmowych. Tak czy inaczej, dzieło Smith warto jest poznać i mieć na półce, bo to dobra, ponadczasowa klasyka.

 

Dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia za udostępnienie egzemplarza do recenzji.






Komentarze