Koło Czasu #7: Korona mieczy - Robert Jordan

KOŃCA NIE WIDAĆ

 

To już siódmy i docelowo środkowy tom sagi „Koło czasu”. Za nami już naprawdę mnóstwo dobrej, epickiej zabawy, przed nami drugie tyle. I chociaż w tym momencie jesteśmy już po kilku tysiącach stron lektury, nadal odnosi się wrażenie, że wydarzyło się stosunkowo niewiele, a nas czeka jeszcze całe mnóstwo przygód.

 

Akcja toczy się właściwie na trzech polach. Gdy świat powoli zmienia się w Piekło, a zło chce powstrzymać władających magią, nasi bohaterowie kontynuują swoje misje. Rand al'Thor, wciąż ogarnięty obłędem, przygotowuje się do tego, co będzie musiał zrobić w Illian. Tymczasem w Altrze Elayne Trakand, Nynaeve al'Meara, Aviendha i Mat Cauthon próbują powstrzymać zmiany klimatu, jakie sprowadził wróg. Sytuacja jest ciężka, problemów przybywa, a końca nie widać…

 

Siódmy tom „Koła czasu”, znacznie krótszych od poprzednich, choć nadal potężny rozmiarami (ponad 900 stron!), to lektura trzymająca poziom, do jakiego przywykliśmy. I forma także jest podobna do tej, jaką już znamy, szczególnie z poprzedniego tomu. Więcej tu zatem spokoju, niż akcji, dużo jest rozmawiania, akcja toczy się niespiesznie, ale wszystko to jest przeplatane bardziej dynamicznymi momentami.

 

Rzecz w tym, że po tak leniwych wręcz przygotowaniach, sam finał wydaje się nieco zbyt szybki i pospiesznie rozegrany. Choć, jak zawsze, o finale sensu stricto oczywiście mowy tu nie ma i być nie może. To wciąż dopiero połowa całej opowieści i przed nami jeszcze wiele dobrego, w to nie wątpię, więc opowieść nie może szybko się skończyć, ale są wątki, które doczekały się w tym tomie rozwinięcia i domknięcia.

 

Najważniejsze jest jednak to, że całość jest świetnie napisana i chce się ją czytać i wracać do tego świata. Chociaż bywa, że „Koło czasu” klasyfikuje się jako fantastykę młodzieżową, to nie jest to fantastyka młodzieżowa, jaką na rynku mamy teraz. Nie jest więc naiwna, infantylna, tandetna ani kiepsko napisana. Jordan swoją powieść serwuje stylem dojrzałym i naprawdę przyjemnym w odbiorze. Nie za lekkim, bo lekkie książki równie szybko się czyta, co zapomina, ani nie za ciężkim, bo pamięta, że to przede wszystkim literatura rozrywkowa. Po prostu wyważonym i dobrze dobranym do treści, gatunku i oczekiwań.

 

W skrócie, kawał dobrej powieści – a właściwie serii – fantasy. Epickiej, imponującej rozmachem, czasem, owszem, przesadnie rozciągniętej, ale i tak udanej i wartej polecenia każdemu. Pod warunkiem, że ceni niegłupie, dobrze napisane lektury.


Recenzja opublikowana na portalu Kostnica.

Komentarze