W trzynastym tomie „Miecza zabójcy demonów” dzieje
się… jeszcze więcej tego, co dotychczas. Czyli fani serii będą zadowoleni, bo dostaną
dokładnie to na co liczyli. I nic więcej nie potrzeba, bo manga jest udana i
trzymanie się raz wyznaczonej drogi jest dla niej najlepszym rozwiązaniem.
Pora na kolejne starcie. Gdy Hantengu i Gyokko,
kolejne Większe Demony, dopuszczają się ataku na wioskę, Tanjirou i Genya stają
oko w oko z wyzwaniem, jakiego się nie spodziewali. Walczyli już z niejednym
przejawem złych mocy, teraz jednak mogą nie być w stanie poradzić sobie z
wrogami. A to, jak zawsze, wcale nie koniec wydarzeń, w jakie obfituje ten
tomik.
Na początku napisałem o trzymaniu się raz
wyznaczonej drogi, ale trzeba by tu doprecyzować, że „Miecz zabójcy demonów”
pewnej przemianie uległ. Jakiej? Na pewno z czasem stał się bardziej
dynamiczny, niż na początku, fabuła zawiera więcej typowej akcji, a momentami
nawet zdarzało się zaserwowanie czytelnikom odrobiny erotyki, której wcześniej
nie mieliśmy. Taka już kolej rzeczy, czytelnicy mają konkretne oczekiwania i
seria i twórcy muszą im sprostać. Ważne, że mimo tych pewnych drobnych na
szczęście zmian seria wciąż pozostaje tak, jaką ja pokochaliśmy na początku.
Co to znaczy? Opowieść z pogranicza fantasy,
horroru i typowych shounenów, gdzie bohaterowie dużo walczą, bo walczyć mają o
co, a ich pobudki są szlachetne. Akcja akcją, ale obok niej mamy klimat,
zdecydowanie udany, choć groza jest tu bardzo lekka, łagodna – mimo krwawych
scen czy odcinania kawałków ciał albo wszędobylskiej śmierci (to zresztą też
wypada łagodnie). Mnie najbardziej kupowało i kupuje, że „Kimetsu no Yaiba” to
seria nieprzeładowana szybkim tempem czy nadmiarem wydarzeń, ani nie nudzi. Bo
jej lekkość przekłada się też na nieco inne podejście, bardziej oldschoolowe, w
którym same walki i techniki nie są tak ważne, jak ogólny nastrój opowieści.
Uwielbiam to wszystko, ale i uwielbiam ilustracje,
jakie serwuje nam autorka. Nie są one skomplikowane, ba, trzeba wręcz
powiedzieć, że są dość proste, nie przywiązują takiej wagi do detali itp., ale
jednocześnie pozostają odpowiednio wyraziste, nastrojowe i mające swój
charakter. Najważniejsze jest to, że nie tylko dobrze pasują do opowieści, ale
i z miejsca wpadają w oko. I na papierze wypadają o wiele lepiej, niż
przeniesione na filmową taśmę.
Dla fanów shounenów to zatem dobra seria. Tak samo
jak dla miłośników fantasy na granicy horroru. Przyjemna, podana bez grama
nudy, stanowi dobrą rozrywkę i wyróżnia się – in plus, oczywiście – na tle
podobnych serii,
Dziękuje wydawnictwu
Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz