Amazing Spider-Man #12/1993 - David Micheline, Mark Bagley

POCZĄTEK RZEZI

 

Postać Venoma okazała się wielkim sukcesem. Nic więc dziwnego, że twórcy, idąc za ciosem, zdecydowali się na stworzenie kolejnego symbionta. Tak narodził się Carnage, a wraz z nim ta opowieść - szalona fabuła, pełna akcji, trupów i widowiskowych walk, w której rysownik Mark Bagley mógł pokazać na co go stać.

 

Pojawia się nowe zagrożenie, Cletus Kasady, psychopata, seryjny morderca, połączył się z potomkiem Venoma i tak narodził się Carnage – idealna maszyna do zabijania. Silniejszy nawet od Venoma, pozbawiony jakichkolwiek zasad moralnych, zaczyna swój morderczy pochód przez Nowy Jork, na cel obierając kolejne osoby, z J. Jonahem Jamesonem na czele. Spider-Man, nie mając najmniejszych szans w starciu z nim, postanawia połączyć siły z Venomem, byle powstrzymać wroga. Ale czy się to uda? Venom, przekonany o śmierci Pajęczaka, może chcieć go zabić, do tego jego dziwne pojmowanie niewinności i sprawiedliwości też może stać się problemem. A czas ucieka…

 

Ten zeszyt „Amazing Spider-Mana” łatwo było w pewnym stopniu zignorować. W poprzedzających go numerach TM-Semic zaserwowało czytelnikom prawdziwą jazdę bez trzymanki. Mieliśmy wówczas okazję czytać m.in. pierwsze komiksy J.M. DeMatteisa, do tego dostaliśmy świetne „Maski” – solowy numer McFarlane’a – czy szaloną „Zemstę Sinister Six”, a za miesiąc w nasze ręce wpaść miała pierwsza część wybitnych „Ostatnich łowów Kravena”. A jednak historia Carnage’a naeet na tle wszystkich tych niezapomnianych opowieści broni się znakomicie.

 

Jej siłą jest to, że jest brutalniejsza i mocniejsza, niż zwyczajowe komiksy z tamtych lat. Carnage zabija na prawo i lewo, a chociaż historia jest przecież lekka i nieskomplikowana, scenarzysta stara się zawrzeć w niej sporo psychologii. Nie tyle, co wspomniany już DeMatteis, ale warto o tym pamiętać. To też istotny punkt zwrotny w kreowaniu Venoma i jego kodeksu, a także dalszych relacji ze Spider-Manem. A jednocześnie kawał naprawdę dobrego komiksu akcji.

 


Wielką jego siła jest też to, że Bagley pokazuje się to od najlepszej strony. To nie iście mangowe prace rodem z „Ultimate Spider-Mana”, a dobra, czysta, klarowana kreska, pełna lekkości, detali i klimatu kreska. Jest tu dynamika, jest świetne uchwycenie postaci, jest też własny charakter, dodający pracom jakości. A kolor doskonale to uzupełnia.

 

Po prostu kawał dobrego komiksu. Bezkompromisowego, rozrywkowego, ale i z nutą czegoś więcej. A po lekturze zostaje jedynie żal, że obecnie już takich historii się nie tworzy.

Komentarze