Każdy z nas ma jakieś swoje preferencje, każdy
posiada gatunki, które kocha bezwarunkowo wręcz i takie, których nie trawi. Ten
komiks zaś sprawia wrażenie – słuszne zresztą – połączenia lekcji historii i
przygodowej opowieści kostiumowej, a ja ani za historią nie przepadam, ani
kostiumowych dzieł nie trawię szczególnie. Dlatego w kwestii „Wolności albo
śmierci” jestem rozdarty gdzieś pomiędzy docenieniem pracę, jaką Herzyk
wykonała na polu fabularnym, a rozmijaniem się całości z moim gustem.
1792 rok. Franciszka, morderczyni, niebezpieczna
osadzona, przebywa w więzieniu. Przynajmniej do dnia, kiedy w jej celi zjawia
się cesarski oficer z pewną propozycją. Już wkrótce kobieta wypuszczona zostaje
na ulice, gdzie tlą się iskry rewolucji. Co tam na nią czeka? I co zdoła
osiągnąć?
Jak już wspomniałem na wstępie, jestem tym albumem rozdarty.
Bo doceniam wykonanie, przynajmniej pod względem scenariusza, ale jednocześnie
to nie moja bajka. To mieszanie polityki, historii i przygody, osadzone w
realiach, które szczególnie do mnie nie trafiają: wszystkie te kostiumy, cały
ten blichtr, przepych to nie dla mnie. Tym bardziej, że nie czuję tu jakoś
brudu tamtej epoki, a tego przecież nie brakowało. Czuję za to pewien ton
profesorskiego wykładu rodem z lekcji historii, ubrany co prawda w lżejsze
fatałaszki opowieści przygodowej, ale jednak wyraźny.
I nie do końca moją bajką są tu także rysunki. Wystylizowanie oprawy graficznej na wyblakły staroć zaliczam jak najbardziej in plus, ale ta cartoonowa kreska nie do końca do mnie przemawia. Nie mówię, że jest źle, to kwestia gustu, znajdą się tacy, których on kupi, ale ja nie miałbym nic przeciw intensywniejszej kolorystyce, albo mocniejszemu uderzeni w estetykę retro (jakaś sepia, winiety), większej dawce mroku i realizmu, mniejszej sterylności.
Ale kto lubi tego typu opowieści, w komiksie –
właściwie powieści graficznej – Herzyk znajdzie to, co do niego trafia. Historyczne
realia odmalowane są całkiem dobrze, sama akcja przygodowo-sensacyjna ma w
sobie coś z klasyki gatunku, treści jest tu sporo, choć kontekstu i motywacji często brak, czytania zresztą też nie jest mało (ponad
260 stron), a wykonanie dość udane. Z tym, że to rzecz właśnie dla
miłośników takich historii. Coś dla konkretnej grupy docelowej, do której ja
niestety nie należę. Fanów tematu przekona więc do siebie i zapewni dawkę
rozrywki, nawet z pewnym przesłaniem i im mogę rzecz polecić.
Dziękuję wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz