„Ścieżka sztyletów”, ósmy już tom „Koła czasu”, to bodajże
najsłabsza z dotychczasowych części serii. Mimo całkiem sporej objętości,
chociaż i tak mniejszej niż dotąd, dzieje się tu zadziwiająco mało. Nadal czyta
się to dobrze, nie da się temu zaprzeczyć, jednak niniejsza pozycja sprawia
wrażenie historii przejściowej, trochę na siłę rozciągniętej do formy epickiej
powieści.
Udało się zatrzymać nienaturalny upał, ale to wcale
nie koniec. Gdy Elayne ma zasiąść na tronie, nadchodzi pora pojawienia się nowego
wroga. Tymczasem Rand musi po raz kolejny pokonać Seanchan i powstrzymać
inwazję, a Egwene al'Vere, w drodze do Białej Wieży, musi zmierzyć się z
wrogami, pragnąc zjednoczyć Aes Sedai. W tej plątaninie wydarzeń zdarzyć może
się dosłownie wszystko…
Robert Jordan nigdy nie był autorem, który pisał w
sposób oszczędny i ascetyczny. Nigdy też, a w „Kole czasu” w szczególności, nie
stronił od dłużyzn. A im dłuższa seria, a ta rozrosła się do naprawdę imponujących
rozdziałów, tym więcej takich rozwleczonych elementów. Co więcej, im dłuższa
seria, tym trudniej utrzymać jej poziom, w końcu musi nadejść moment, gdy
jakość spadnie. I tym momentem okazuje się tom ósmy właśnie. Nie będzie on
jedynym w serii, ale nie uprzedzajmy faktów. Ale faktem jest też, że mimo
wszystko każda część trzyma poziom i dostarcza rozrywki.
A jest to rozrywka naprawdę epicka. Co tu dużo
mówić. Nawet w tym tomie, gdzie jak wspominałem, aż tak dużo się nie dzieje,
rozpisanie akcji na ponad siedemset stron, a i to nie jakimś szczególnie dużym
drukiem, sprawia, że dzieło ma rozmach. Owszem, czasem za dużo tu opisów, zbyt
wiele zbędnych elementów wypełnia poszczególne rozdziały, ale taki już urok tej
serii. Trochę czuć tu zmęczenie autora materią, widać też, że akurat na tę część
pomysł był raczej wysilony, nadal jednak znajduje się w tym wszystkim coś, co
się lubi, co intryguje i zachęca do dalszej lektury.
Tempa tu szybkiego nie ma. Akcja nie pędzi na
złamanie karku. Nigdy zresztą żadnymi z tych elementów seria nie grzeszyła, bo
i po co. Od początku Jordan stawiał na styl i opisy, leniwe budowanie świata i
tym podobne rzeczy z rozwojem postaci włącznie, i to nadal robi w tym tomie. Wszystko
tu jest podane w niespiesznej formie, rozbuchane opisami, pozornie
nieistotnymi, ale lubię prozę autora właśnie dla nich. Dla tego pisarstwa,
często uprawianego dla samej przyjemności z pisania, bez konieczności posuwania
akcji do przodu. I to pisarstwa dobrego stylistycznie, krwistego i treściwego,
jakie zdarza się coraz rzadziej.
I chociaż to najsłabszy z dotychczasowych tomów „Koła
czasu”, wciąż to niezła, a momentami po prostu dobra powieść. Niesamodzielna,
to kolejny rozdział wielkiej sagi, ale chyba nikt nie myślał, że będzie inaczej.
Warto, mimo tego spadku formy, poznać i czekać na kolejną odsłonę.
Recenzja opublikowana na portalu Kostnica.
Komentarze
Prześlij komentarz