Batman Knightfall #2: Knightquest - Chuck Dixon, Jo Duffy, Vince Giarrano, Alan Grant, Tom Grummett, Barry Kitson, Douglas Moench, Graham Nolan
Zamiast czekać na kolejne tomy od Egmontu,
postanowiłem zainwestować w oryginalne wydanie „Knightfalla”. Przynajmniej
jedno z nich, to łatwiej dostępne. Powodów właściwie jest kilka. Owszem, są tu
cięcia, których w wersji egmontowej nie ma i to trochę razi, z drugiej jednak
strony jest taniej, dzięki miękkiej oprawie rzecz zajmuje mniej miejsca, a i
materiał z niemal czterech tomów polskiej edycji tu zebrany jest w trzech. No i
przemawia do mnie offsetowy papier, pachnący oldschoolem. Zostawiając jednak
wszystkie te kwestie, a przechodząc do samego komiksu, to kawał naprawdę dobrej
rzeczy, sentymentalnej, ale jednocześnie pokazującej, że dziś już takich
opowieści graficznych się nie robi, a próby ich kopiowania – a jest ich sporo –
nie umywają się do pierwowzoru.
Batman, Mroczny Rycerz, upadł. Został złamany.
Starcie z Bane’em skończyło się dla niego niemal śmiercią. Z połamanym
kręgosłupem, skończył jako inwalida, jednak nie zamierza się poddawać.
Tymczasem jego rolę przejął niegdysiejszy Azrael, który jako Człowiek
Nietoperz, coraz bardziej zaczyna odróżniać się w od swojego poprzednika.
Odziany w zupełnie nowy kostium, brutalniejszy od Batmana, coraz bardziej
izoluje się od bat-rodziny i załatwia sprawy po swojemu. A załatwiać ma co, bo
na wolności pozostaje cała masa wrogów…
Różnice między „Knightfall”, a „Knightquest” w
zasadzie są dwie, ciekawszy bohater, bo Jean-Paul wypada lepiej niż Bruce i rysunki. Te drugie bowiem poprawiły się jeszcze bardziej od
poprzedniej części, a przynajmniej jeszcze bardziej trafiają w mój gust. Więcej
w nich brudu, więcej detali, rzecz czasami zmierza w kierunku rodem ze „Spawna”
(ten zresztą pojawił się nieco wcześniej niż nowy strój Batmana). Z innych
komiksów zresztą też czerpie pełnymi garściami, bo to nie „Knightfalla” wymysł,
żeby herosa zastąpił inny, brutalniejszy i bardziej bezwzględny. Mrok łączy się
tu z barwna kolorystyką, tworząc klimat rodem z kina lat 80. XX wieku, a
wszystko to ma w sobie sporo wdzięczności.
Fabularnie też jest zresztą wdzięcznie. To
sukcesywne rozwijanie wątku, budowanie własnego charakteru walki ze zbrodnią w
wykonaniu Jeana-Paula Valleya, a także jeszcze mocniejsze rozbudowywanie całej
opowieści się sprawdza. Bo historia teraz rozpisana jest nie tylko na
„Batmana”, „Detective Comics” i „Shadow of the Bat”, ale też i tytuły takiej,
jak „Catwoman”, „Robin” i „Batman: Legends of the Dark Knight”. Robi się więc
epicko i bardziej różnorodnie, bo przybywa scenarzystów, ale ogólny poziom jest
zachowany, a zabawa, nawet jeśli jakichś głębszych wartości nie macie co tu
szukać, udana.
Na koniec drobiazg dla fanów „TM-Semic”, czyli
krótkie zestawienie tego, co dostajemy w tym tomie z tamtych historii. Ale
najpierw jeszcze szybkie spojrzenie na to, czym różni się edycja oryginalna i
ta od Egmontu. A czym? W oryginale pominięto „Robin #1-2” i „Showcase ’94 #7”,
za to jest „Robin #7” (który w egmontowej wersji też pewnie się znajdzie). I to
tyle. Co z TM-Semic tu znajdziecie? Numery #7-10/1996 (tylko pierwsze historie
z tych numerów), 11, 12 (cały w wersji Egmontu, pierwsza historia w oryginale),
1, 3/1997 (pierwsza historia w oryginale, całość w wersji Egmontu) i #4. I to
tyle. Zmiany są widoczne, więcej dostrzeżcie ich w kolejnym tomie, ale to już
poruszę przy kolejnej okazji. A póki co serię polecam. A kupicie ją w tym wydaniu choćby w sklepie Atom Comics.
Komentarze
Prześlij komentarz