Moriarty #12 - Sir Arthur Conan Doyle, Ryosuke Takeuchi, Hikaru Miyoshi

MISTRZ SZANTAŻU

 

Poprzedni tomik „Moriarty’ego” to była i jednocześnie nie była ta sama manga, którą znamy i cenimy. Z jednej strony to było dokładnie to, czego oczekiwaliśmy, więcej tego samego, ale od początku cykl szedł ścieżką gdzieś obok prozy Arthura Conana Doyle’a, a tymczasem dziewiąta część była swoista adaptacją „Znaku czterech”, dość mocno wnikającą w pierwowzór. A teraz? Teraz dostajemy historię nawiązującą do opowiadania „Charles Augustus Milverton”, ale jednocześnie idącą własną drogą.

 

Nadchodzi pora konfrontacji z Milvertonem. Ten facet to król szantażu, jak się o nim mówi, mistrz w wykorzystywaniu zdobytych informacji – a jako potentat medialny ma możliwości – i chciał zniszczyć Mary. Ludzi to on ogólnie niszczyć lubi, najlepiej tych niewinnych, ale z tajemnicami. Więc Sherlock wkracza do akcji i zamierza się z nim skonfrontować. Czy ma jednak jakiekolwiek szanse, by osiągnąć cel?

 

Na początku w „Moriatym” podobało mi się, jak bardzo odchodziło to wszystko od pierwowzoru i jak fajnie wnikało w historyczne elementy, których u Doyle’a nie było. Teraz podoba mi się najbardziej to, jak wszystko to się ze sobą splata i łączy. I jak mieszają się w tym worku różne postacie i teksty, w oryginale przecież z niepowiązanych ze sobą spraw, jak odnajdują powiazania i tropy. Coś, jak twórcy serialu BBC „Sherlock”, chociaż bez uwspółcześniania tego wszystkiego i bez wkraczania czasem na dziwne ścieżki, jak w ostatnim, przekombinowanym sezonie (pamiętacie wątek z dziewczynką i samolotem? zero logiki niestety).

 


A tu jest logika. Są zagadki, dobra zabawa, klimat i fajne wykonanie. Hołd złożony klasyce, odświeżenie jej, a przy okazji także – a może przede wszystkim – dobra zabawa, tak po prostu. Seria to, choć skierowana raczej do nieco starszego odbiorcy, rozrywkowa, chociaż o pewne tematy ponad – kwestie społeczne etc. – jednak zahacza, ale jako rozrywka naprawdę udana. Bo i jest dynamika, jak na mangę przystało jest też widowiskowo odpowiednio, czasem jak z shounenowych bitewniaków, ale są zagadki, dobrze nakreślone tło, nieźle uchwycone postacie i ogólnie przyjemnie jest.

 


I przyjemna jest też szata graficzna, dość sterylną, o czystej kresce, ale pasującą do treści. W skrócie: kawał dobrej zabawy. Coś, co miłośnicy przygód Sherlocka Holmesa koniecznie powinni poznać, tak samo jak wszyscy fani thrillerów, kryminałów i sensacji, najlepiej osadzonych w retro realiach. Przyjemne to wypełnienie luki na rynku, bo jednak kryminalnych mang jakoś nam brakuje. A nie zaszkodziłoby więcej podobnych tytułów. Ot taki sławny Detektyw Conan mógłby zostać w końcu zaszczepiony na nasz grunt.

 

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.





Komentarze