Czekało się na tę jednotomówkę, oj czekało.
Uwielbiam Sadako, uwielbiam „The Ring: Krąg” – w wersji filmowej, w wersji
powieściowej, nawet ten amerykański remake jakoś tam jestem w stanie strawić i
wszystko to, co robiono po nim – więc ta manga musiała do mnie trafić. Ja wiem,
że kanon to żaden, chociaż czuwał nad tym Koji Suzuki, twórca oryginału, ja
wiem, że to tylko taka ciekawostka, no ale czemu nie? I fajnie się bawiłem,
chociaż horroru w tym nie za wiele, a całość jest lekka, prosta, przyjemna i często
nawet słodka i urocza, co zdawało się do Sadako nie pasować. A jednak pasuje.
Przynajmniej do takiej historii, jak ta.
Świat się skończył. Wszystko się posypało. Właściwie
nie ma już nic. Prawie. Bo są one, dwie dziewczynki w rzeczywistości gdzie
cywilizacja się skończyła. I jest kaseta wideo, relikt już, który owe
dziewczynki odtwarzają. Nie wiedzą jednak, że to przeklęta kaseta z Sadako. Z Sadako,
która chce przekląć niedobitku ludzkości, a dziewczynki, nieświadome jej misji,
starają się doprowadzić ją do innych ocalałych…
Pamiętam tamten czas, jak dziś. Miałem czternaście
lat, zaczytywałem się komiksami i mangami, regularnie kupowałem „Kawaii”, a
wieczorami, nocami, a już weekendami w szczególności oglądałem masy horrorów.
Miałem 14 lat, kiedy przeczytałem w „Kawajcu” o „The Ring”. I że będzie w
Polsce. No to musiałem. Musiałem się wybrać, obejrzeć, te polecajki, to całe
mówienie o tym, jak film jest przerażający skusiły konkretnie. Więc obejrzałem
i… Wystraszyłem się? Tak, wtedy, kiedy przy scenie w studni, gdy ręka łapie
Reiko, jakaś siedząca blisko dziewczyna wrzasnęła aż podskoczyłem. I tyle. Ale
klimacik film miał, miał jakieś napięcie i pewne drobinki niepokoju się w tym
kryły – a to, jak dla mnie naprawdę dużo – więc pokochałem produkcję całym
sobą. I chociaż potem się to posypało, a to, co z serią wyprawia się w
ostatnich latach woła o pomstę do nieba (tak, tak, oglądałem te wszystkie
„Sadako 3D” czy „Sadako versus Kayako” i obejrzę „Sadako DX”, jeśli będę tylko
miał okazję), nadal uwielbiam tę franczyzę.
I polubiłem tę mangę. Polubiłem jej mroczniejszą
stronę, ale i tą górującą nad wszystkim, czyli tę słodycz, ten urok. Ciekaw
jestem, jak jednotomówka ta wypadłaby gdyby zajął się nią np. Somato, który
jest mistrzem w takim łączeniu obu światów, ale to, co dostajemy tutaj też jest
udane. Sympatyczne bardzo, przyjemne, mieszające postapo, historię o dzieciach
radzących sobie w trudnej sytuacji i nutę horroru, choć bardziej to dark
fantasy, niż cokolwiek innego. Ale jest nastrój, jest humor, jest – o dziwo –
ciepełko takie. I przyjemna historia.
A rysunki? A rysunki są specyficzne, rzec można,
bliższe szkicom, przyjemnie niechlujne, z brudną nutą, która tu pasuje, bo i
podkreśla rozpad świata, i urok historii. Ładnie to wygląda, fajnie wszystko
wchodzi. I pasuje do atmosfery za oknami. A po wszystkim zostaje nadzieja, że
to nie koniec, że Sadako w mangach jeszcze wróci. W końcu są adaptacje książek,
filmów, są tytuły pokroju „Sadako San & Sadako Chan”, wybierać jest z
czego. A i mogłoby Waneko zdecydować się wydać też powieści Kojiego Suzukiego.
Sporo tego w temacie naprodukował (sześć książek). Fajnie by było.
Dziękuję wydawnictwu
Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz