Spawn: Compendium, vol 3 - Todd McFarlane, Philip Tan, Steve Niles, Brian Holugin, David Hine, Angel Medina, Nat Jones
Trzecie kompendium „Spawna”, zbierające zeszyty
101-150, to taki etap serii, który jakoś szczególnie nie zapadł w pamięci
czytelników. Choć to przecież tu między innymi pojawia się nowy Redeemer czy
pierwsza She Spawn. Ale to tu także Todd McFarlane niemal porzucił serię, nadal
ją nadzorując, nadal grzebiąc w fabułach, ale jeszcze więcej oddając w ręce
innych twórców. I przy okazji to tu na dłuższy czas w ogóle kończy pracę nad
„Spawnem”, odchodząc po 150 zeszycie i wracając dopiero w 185. Co ważniejsze
Greg Capullo, najlepszy rysownik serii, też opuszcza ten pokład (został przy
okładkach, ale tych w tomie nie mamy). I co? I nadal jest fajnie, nadal
nastrojowo, nadal dobrze się to ogląda – nieco słabiej, ale jednak – a na sam
koniec mamy wielkie wydarzenie. A raczej wstęp do niego – tu w końcu zaczyna
się „Armagedon”, wielki story arc, który doprowadził wszystkie wątki do
konkluzji i zamknął pewien rozdział serii.
Po wydarzeniach w Piekle i zmianach, jakie zaszły w
wyniku tego wszystkiego, Spawn staje w obliczu nowych wyzwań. Nadchodzi czas
powrotów. I nadchodzą kolejne wielkie wydarzenia, od katastrofy lotniczej,
przez pojawienie się nowego Redeemera, po Nyx, której rola będzie niebagatelna.
A to przecież nie koniec. Bo Wynn robi swoje, swoje robią też inne siły, a
wszystko to zmierza do wydarzeń niemalże ostatecznych…
Wiecie jaka jest najlepsza zmiana w tym zbiorczym
„Spawnie”? Bo, jak widać po wstępie, zmieniło się niejedno. To, co jednak
kluczowe, to fakt, że w tych zeszytach twórcy nie rozpisują się tak
intensywnie, jak wcześniej robił to McFarlane. Nadal jest tego sporo, ale nie
aż tyle. Nadal jest literacko, jest kwieciście itp., itd., ale mniej tu
powtarzania i mniej jednak tego wszystkiego na stronach, wiec dynamika większa
i szybciej się to czyta. A czyta dobrze. Odświeżanie pomysłów, jak z Redeemerem
nie wychodzi serii na złe, dzięki prostemu mykowi w kwestii tożsamości tegoż
przeciwnika. Fajnie wypada za to wątek z Nyx, She Spawn i piekielne momenty. A
i tradycyjnych obyczajowych wątków i wspominek też nie zabrakło.
Fabularnie, jak widać, zmiany są nie duże. Ale
graficznie już spore, chociaż też nie do końca. Nowa ekipa twórców, Angel
Medina, Philip Tan i Nat Jones starają się naśladować poprzedników albo operują
podobnym stylem. Więcej tu cartoonowości, więcej ekspresji, czasem też i więcej
prostoty, ale ogół, dzięki sporemu bogactwu detali i klimatowi radzi sobie
dobrze. I zazwyczaj wpada w oko. Czego chcieć więcej?
Fajny tom i tyle. Nie każdego to kupi, ale ja
„Spawna” lubię. Lubię jego klimat i podejście do postaci. Fajnie się to ogląda,
a przerwanie akcji w najlepszym momencie rozbudza apetyt na więcej. Dobrze, że
czwarty tom już wyszedł, bo zbiera świetne historie. Ten zaś zbiera dobre,
zbiera ciężko dostępne i w sumie za niewielką cenę. Można narzekać, że brak
okładek, że miękka oprawa – mi taka pasuje jak najbardziej – i że dodatków też
brak. Ale ja wolę po prostu cieszyć się lekturą, wspominać szczenięce lata, gdy
„Spawna” odkrywałem po raz pierwszy i patrzeć, jak mogłoby się toczyć to
wszystko, gdyby TM-Semic wciąż istniało. Albo chociaż Mandragora, która
„Spawna” przejęła po nim właśnie.
Komentarze
Prześlij komentarz