I trzeci tom „Diabełków” wskoczył na sklepowe
półki. I ja się cieszę, bo lubię tę serię, choć to nic wielkiego, nic odkrywczego
i nic tak mocnego, jak niektóre uwielbiane przeze mnie serie („Titeuf”
chociażby). Bo nadal dobrze się bawię, bo nadal mnie to śmieszy – nie cały
czas, ale jednak – i ogólnie rzecz biorąc przyjemne jest to wszystko, z mile
niegrzeczną nutą, choć jednocześnie, jak wiadomo, bez treści, których mali
czytelnicy poznawać nie powinni. A wszystko jest tak zrobione, że ma szansę
spodobać się nie tylko dzieciom.
Oto oni. Rodzeństwo, prawdziwe diabełki, diabły
wcielone. Ciągle coś psocą, a przede wszystkim ciągle sobie dokuczają, ciągle
wykręcają jakieś numery i zmagają się ze sobą. Kto jest górą? Oczywiście Nina,
ale czasem Tomek też potrafi pokazać na co stać. A tu jeszcze pojawia się tym
razem kuzyn Franek, który może zmienić układ sił. Do tego wkrótce rodzeństwo
zostanie samotnie z tatą i…
Pamiętacie, jak to było być dzieckiem? Co się wtedy
lubiło? Za czasów mojego dzieciństwa wielkiego wyboru lektur nie było, więc
czytałem wszystko, jak leciało, co tylko wpadło mi w ręce, więc i wszystkie te
stricte ugrzecznione komiksy, z dydaktycznym wydźwiękiem nawet, jeśli czasem
zgrzytałem przy tym zębami, i czytałem te zdecydowanie mniej grzeczne. Bo te
też były, choć już niestety w późniejszych latach. „Kid Paddle” czy „Titeuf” kupiły
mnie jednak właśnie takim niegrzecznym podejściem, nieszablonowym, jak na
komiksy dla dzieci i nadal je cenię. A „Diabełki” to właśnie coś w tym stylu, łagodniejsze,
takiego wrażenia już nie robią, ale nadal przyjemne są i warte uwagi.
„Diabełki”, jak ich Diabełki, psotne są,
nieułożone, niepokorne, ale też nie aż tak, by wywinąć nam numer, jaki by nie
przeszedł. I są też jakby odrobinę obrzydliwe, ale nie aż tak, jak „Titeuf”.
Poza tym, zostając w tej sferze porównań, ich przygody bazują na podobnych, co
np. „Sisters” schematach, ale jednocześnie są bardziej szalone i nastawione na
mocniejszą akcję. Ale nadal ograniczone są do jednostronicowych opowiastek,
które czytać można niezależnie. Także po dowolny tom serii możecie sięgnąć nie
znając całej reszty, zaczął go czytać w dowolnym momencie i nie będzie miało to
wpływu na odbiór, bo seria nie wymaga od czytelnika nic, poza chęcią rozerwania
się.
Ale też i oferuje sporo ponadto. Bo chyba każdy,
kto na dzieci nie patrzy przez różowe okulary, zobaczy w tym sporo prawdy,
czasem jakże gorzkiej. Co oczywiście nikomu nie przeszkodzi w czerpaniu
przyjemności z lektury. I z bardzo przyjemnych dla oka ilustracji, które też
spodobają się czytelnikom w różnym wieku.
Fajna rzecz. Tak po prostu. Jest kilka podobnych
tytułów, które wolę, choćby wydawanego obecnie „Cedryka”, nadal jednak „Diabełki”
do mnie trafiają i chętnie tu wracam. I wrócę jeszcze nie raz.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz