No i znowu Kaczki. Które to już? Dwudzieste
pierwsze, a to tylko liczyć „Kaczogród” Carla Barksa, bo przecież mamy jeszcze
dziesięć tomów „Wujka Sknerusa i Kaczora Donalda” Dona Rosy, mamy tom
„Sknerusa” Kariego Korhonena, mamy serię o Myszce Miki, gdzie Donald ciągle się
pojawia a ograniczam się tylko do tych serii albumowych, bo w kioskach są
„Giganty”, jest „Kaczor Donald” i im podobne. Ale to, co w tych Kaczkach
najważniejsze, a przy okazji jedne z najlepszych, to właśnie te prace Barksa
zbierane w tych tomikach. Te starocia, w oryginale publikowane dekady temu –
to, co dostajemy w tej części ma już niemal 80 lat – a jednak wciąż żywe, wciąż
urzekające, porywające i zadowalające czytelników w różnym wieku.
Kaczki i zwierzęta? Czemu nie. Donald męczy się z
pewnym gadatliwym ptakiem, do tego pod opiekę kaczorów trafia psiak. A tu
jeszcze foczka, albo indyk, którego trzeba zdobyć na święto dziękczynienia.
Potwór też jest, kryjący się w rzece. Mało?
No to na naszych bohaterów czekają świąteczne, a
dokładniej kolędowe zmagania, poszukiwanie pieniędzy i tężyzny fizycznej,.
Puszczenie latawców i wiele, wiele więcej. Wędkowanie też. I, co gorsza, Donald
po uderzeniu w głowę wpadnie w szał piromani. A na tym nie koniec!
Prace Barksa mógłbym uwielbić przez sentyment, bo
na „Kaczorze Donaldzie” się wychowałem, a w latach świetności tego magazynu
tenpagery Barksa otwierały każdy numer. Prace Barksa mógłbym uwielbiać, bo tak
wypada, to klasyk, który w kręgach miłośników Disneya uwielbiać po prostu
trzeba. Ale ja to kocham, bo to jest świetne. Za każdym razem, w każdym wydaniu.
Pokochałem to, jako dzieciak. To najpierw Barks mnie urzekł, kiedy mając
niespełna sześć lat zaczynałem czytać „Donalda”, a dopiero potem Rosa zachwycił
jeszcze bardziej. I to właśnie masę komiksów obu miałem wśród swoich ulubionych
historii i zaczytywałem się nimi, aż zaczytałem te moje stare egzemplarze
niemal na śmierć. A teraz wracam i nie twierdzę, że sentyment nie działa, bo
działa, ale odkrywam je na nowo, na innym poziomie, w inny sposób i jestem
zachwycony nawet bardziej, niż lata temu.
Jak już wspominałem przy okazji recenzowania
jednego z poprzednich tomów zbierających wczesne prace Barksa z tego okresu, te
opowieści nie są jeszcze tak rewelacyjne, jak późniejsze. Ale to, co widzimy
tutaj, już jest coraz bliżej jego szczytowej formy. Wszystkie komiksy są
świetne, mniej w nich disnejowskich naleciałości, a więcej tej barksowskiej
nuty, tego jego charakteru. I sporo w nich klimatu, choćby w znanych już po
polsku „Kolędnikach”. A przecież są przygody, jest akcja, humor, dydaktyzm,
świetne pomysły, żonglowanie różnymi gatunkami… No super jest. I to super to
dla dużych i dla małych.
W efekcie dostajemy kawał dobrego komiksu dla całej
rodziny. Znakomitego i nad wyraz dojrzałego, jak na swoje czasy i kategorię
wiekową, w jaką celuje. Bardzo dobrze przy tym narysowany i rewelacyjnie
wydany, stanowi coś, co ja polecam gorąco, całym sercem. Dorosłym, by kupili
dzieciakom i zachwycili się tym sami, a zachwycić mają czym. I dzieciom, by
zainteresowali tym i siebie, i rodziców, bo to wartościowy komiks – jeden z
najlepszych dostępnych na polskim rynku.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz