Pierwszy komiks
Tillie Walden na polskim rynku, „Załoga Promienia”, nie był tym, na co
liczyłem. Mocno korzystający z mangi, ale nie tak, jak podobne mu mangi
klarowny w temacie i nie tak wnikający w emocje, uczucia i same postacie,
jakbym na to liczył, miał momenty, które do mnie trafiły, i dużo takich, które w
ogóle okazały się niespełnione. Ale nadal miałem nadzieję, że może w innej
estetyce, w innym gatunku będzie lepiej, ciekawiej, bo zadatki to miało. I co? I
jest. Nadal uważam, że lepiej wypadają podobne tematycznie mangi, ale
„Zawirowania” to całkiem smaczny komiksowy kąsek, który fani takich okruchów
życia śmiało mogą poznać.
Młoda Tillie wydaje
się być, jak inne dziewczyny. Szkoła, znajomi i jeszcze to coś dodatkowe – te ćwiczenia,
by zostać łyżwiarką. Więc ćwiczy, pokazuje, na co ją stać, ale zarazem coraz
bardziej odkrywa, że to może wcale nie dla niej. Że może chciałaby czegoś
innego od życia, niż wszystko to, co wydaje się dla niej przeznaczone. Ale najpierw
będzie musiała odkryć samą siebie…
Amerykański rynek
komiksowy jakoś za mangą nie przepada. Niby docenia się „Akirę” i tym podobne
dzieła, bo nie da się inaczej, niby czasem moda na jakieś azjatyckie dzieło się
pojawi, ale, chociaż japońskimi komiksami inspirowała i inspiruje się cała masa
twórców, co i na całe medium miało znaczący wpływ (weźmy choćby dzieła Franka
Millera), sama manga nie cieszy się jakoś szczególnym uznaniem. W efekcie
okazuje się często, że bardziej docenione zostają dzieła, które z mangi czerpią
pełnymi garściami – jak „Usagi Yojimbo” – choć są wcześniejsze od nich zbliżone
tematycznie historie, także o wiele lepsze poziomem. I miałem takie wrażenie,
że „Załoga Promienia” to właśnie jedno z tych dzieł, bo wszystko, co tam było,
było wzięte z japońskiego komiksu, ale już bez tego polotu, bez takich
emocjonalnych akcentów, bez wniknięcia.
I wszystko znajome
wydaje się też w „Zawirowaniach”. Cały ten gatunek szkolnego życia, okruchów
życia, zaszczepiony zostaje na ten amerykański grunt. Z tym, że teraz, bez
otoczki dziwnego, nieprzemyślanego SF, wszystko to jest ciekawsze. Okej, Walden
nie wyzbywa się całkowicie swojego zainteresowania fantastyką, czy może raczej
quasi-fantastyką, to, co jednak robi, to opowieść stricte obyczajowa,
autobiograficzna. O dojrzewaniu, dorastaniu, o młodych latach, już nie dziecięcych,
jeszcze nie dorosłych. I to jej wychodzi. Skupia się na postaciach, ich
problemach, troskach, przemyśleniach, obawach. Na ich życiu. Na tych
dywagacjach na temat swojego miejsca, dokonywania wyborów, szukania i odkrywania
siebie. Emocjach. I okej, może te emocje nie są tak eksplorowane i odczuwalne,
jak w mangach, ale są. A przede wszystkim skupia się na sobie, jakby komiks ten
miał być formą autoterapii – bo i tym właśnie jest.
I całkiem fajne to
wszystko się okazuje. I przyjemne graficznie przy okazji. Może nie jest to
poziom nagrody Eisnera, którą powieść dostała, ale niezła to lektura. Czasem
bywa ciężkawa, czasem nadmiernie tłumaczona dialogami, opisami, bo jednak
niedomówienia potrafią lepiej zagrać, niż wykładanie wszystkiego w prosty
sposób, ale w sumie cieszę się, że dałem autorce drugą szansę. I chętnie
jeszcze sięgnę po inne dzieła autorki, jeśli okazja ku temu będzie.
Dziękuję wydawnictwu
Kultura Gniewu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz