Zbliża się
trzydziesta rocznica powstania „Sprzedawców”, jednego z najważniejszych dla
mnie filmów – jeszcze trochę do niej zostało, ale co tam – więc sprezentowałem
sobie „Clerks. X”. Czyli takie trzypłytowe wydanie tego kultowego filmu, które
Smith wypuścił niemal dwie dekady temu na jego dziesięciolecie. Trzypłytowe?
Filmu niezależnego, który prawie nie miał budżetu? A co tam można wsadzić, żeby
to zapełnić, spytacie. A no można i to w sposób, który nie sprawia wrażenia
odcinania kuponików ani zapychania dziury, a pozwala odkryć ten film na nowo.
Dante nawet nie miało
dziś tu być. Miał mieć wolne, bo zaplanował sobie mecz, a tu szef zadzwonił i
nieasertywny Dante stawia się w robocie – małym sklepiku na zadupiu, gdzie
codziennie użera się w klientami. Towarzyszy mu Randal, pracujący w
wypożyczalni VHS obok, jego najlepszy kumpel, który olewa chętnie i wszystko.
Więc tak sobie stoją za ladą, gadają, żartują z klientów i próbują przetrwać. A
wokół dzieje się sporo…
O filmie mówić można
dużo, ale po co. Wszystko już o nim powiedziano, pisanie o nim teraz to
powtarzanie frazesów, ale dla formalności muszę wystukać parę słów, co mnie tu
kupiło, jak i dlaczego. A kupiło niemal wszystko. Ten humor, niby wulgarny,
niby przepełniony żartami o seksie, o czynnościach wydalniczych itp., a jednak jakże
trafny, jakże satyryczny, jakże doskonale komentujący zastaną rzeczywistość. No
i ta zastana rzeczywistość to też moja bajka. Taka szara, gdzieś na styku
dorosłości i szczeniactwa, gdy szuka się swojego miejsca, nie wie jeszcze co robić
w życiu, ale i jednocześnie wie, czego się nie chce. Ci bohaterowie jeszcze się
buntują, jeszcze kombinują, ale już tkwią w marazmie codzienności.
No i kochają.
Przynajmniej Dante. Ale tu tak samo nie wie co i do kogo czuje. Bo ma świetną
dziewczynę, ale coś mu w niej przeszkadza. Więc ciągnie do byłej, o którą jest
zazdrosny i która wiele mu w życiu popsuła, ale… I tak tkwi między nimi dwiema,
a jeszcze kumplem, który zawsze do czegoś go namówi. I nie umie się zdecydować,
jak całe pokolenie zdecydować też się nie potrafiło. Jak i zdecydować w różnych
momentach życia często nie potrafimy sami. Więc odnajdujemy się w tym
wszystkim, a zarazem odnajdujemy tu wiele prawd o życiu, przyjaźni, związkach,
ale i popkulturze. Bo może i Dante i Randal klną, głupio żartują i ogólnie
idiotami też potrafią się okazać, to bardzo często są takimi domorosłymi
filozofami, którzy o wszystkim powiedzieć potrafią wiele celnych rzeczy.
No ale bardziej o
wydaniu chciałem, niż o filmie, więc przejdźmy do meritum. Bo film genialny,
niemal doskonały, ale po taką edycje nie dla samej produkcji się sięga, a tego,
co tam dodatkowo się znajduje. A znajduje sporo. Bo tak – dysk pierwszy to film
w wersji kinowej, do niego komentarze, zwiastuny, teledysk, krótkometrażówki –
animowana „zagubiona scena” w domu pogrzebowym i fabularny „Latający samochód”
– parę słów od twórców itp., itd. No ale ten film to można sobie puścić w dwóch
wersjach, tej typowej oraz z włączoną w odpowiednim momencie „Lost Scene”, gdyby
ktoś chciał sobie tak, a nie inaczej. Druga płyta? To film, ale w wersji „First
Cut”, niby to samo, ale mamy kilka nowych scen, kilka innych ujęć i to, co najważniejsze
– alternatywne zakończenie. Choć niestety w słabszej jakości obrazu. I jeszcze
masa materiałów dodatkowych na dysku trzecim. Choć i o broszurce w środku,
gdzie znajdziemy tekst od Smitha plus różne fotki czy plakaty międzynarodowe
też wspomnieć warto.
No i to tyle. Chciałem
się pozachwycać, bo świetne to wydanie, więc pozachwycałem. I polecam. Wielki
film i doskonała edycja DVD, którą warto mieć na półce. Jak będziecie mieli
okazję, bierzcie w ciemno.
Komentarze
Prześlij komentarz