Amazing Spider-Man. Epic Collection #26: Lifetheft – Mike Lackey, Terry Kavanagh, Alex Saviuk, David Michelinie, Mark Bagley, Howard Mackie, Tom Lyle, J.M. DeMatteis, Sal Buscema, Steven Butler, Danny Fingeroth

RODZICE, POŚCIG I WRZASK

 

„Lifetheft”, dwudziesty szósty spidermanowy „Epic” to taki bezpośredni pomost pomiędzy „Maximum Carnage”, a „Sagą klonów”. Twórcy, a głównie Michelinie, domykają tu wątki i dobijając Petera jeszcze bardziej, szykują miejsce na nowe wolty. Do tego mamy tu przekazanie władzy – Michelinie odchodzi, jeszcze rzucając nam jedną historię o symbiontach (ale spokojnie za jakiś czas wróci), a stery po nim przejmuje DeMatteis. I to jak przejmuje! Może i niejeden narzekać będzie, że znów dostajemy odniesienia do „Ostatnich łowów Kravena” albo, że po raz kolejny wracamy do śmierci Harry’ego, ale DeMatteis pokazuje, że na to wszystko ma pomysł, a jednocześnie potrafi wykrzesać ze zgranych wątków takie emocje i takie sceny, że zostaje to w czytelniku na długo.

 

W życiu Petera… No jak zawsze, wszystko pod górkę. Będzie musiał zmierzyć się z Hulkiem, to raz. Dwa, że nadal mierzy się z powrotem rodziców, ale na tym polu zaczyna pękać i to mocno, a co za tym idzie, nadchodzi tragedia, która wstrząśnie Peterem do głębi. Mało? To mamy jeszcze Sępa, Carnage’a, ucieczkę Shriek z więzienia i… Z ciocią May też nie dzieje się dobrze, a Peter już wkrótce znajdzie się na granicy, do jakiej dotąd nawet się nie zbliżył. Coraz bardziej oszalały i złamany psychicznie, będzie musiał stawić czoła największym nękającym go demonom i przekonać się, jak daleko gotów jest się posunąć dla zemsty!

 

Ten tom to w zdecydowanej większości powtórka tego, co serwowało nam TM-Semic od czerwca do grudnia 1996 roku. Jakieś nowości? W sumie to tylko ten annual, ale też i sporo stron (plus zeszyt), które z opowieści Semic zwyczajnie wyciął, by zmieścić się w planie wydawniczym i grubości zeszytów. Więc kto czytał, ten wie, jak świetne były to historie. Najpierw to dokończenie kwestii rodziców Petera i trochę lżejszych rzeczy, a potem „Pościg”, trochę nierówna opowieść tworzona przez paru scenarzystów i niemniejszą liczbę rysowników, ale za to zwieńczona wielkim zeszytem, gdzie Peter stawia czoła swoim największym lękom w posiadłości Kravena, mając szansę przeżyć swoiste katharsis. To zaś prowadzi nas do „Wrzasku”, kultowej już opowieści (w Polsce zamieszczonej na liście 10 najlepszych „Spiderów” wydanych nad Wisłą) o szaleństwie, odpowiedzialności za własne czyny i chorej miłości rodzicielskiej.

 


I robi to wrażenie. Zaczyna się rozrywkowo-rozwałkowo, ale im  bardziej w głąb albumu, tym bardziej refleksyjnie, mrocznie, ponuro, z dobijaniem postaci i wnikaniem w nią. Peter się rozpada, gubi, wali się mu wszystko i chociaż waliło zawsze, nigdy na taką skalę. Nie zdąża otrząsnąć się z jednej tragedii, która go łamie, a już dostaje po łbie kolejną. A jakby tego było mało, to ledwie wstęp, bo kolejny tom, zapowiadany na przyszły rok, to wejście w „Sagę klonów” i kolejne dobijanie go krok po kroku. W efekcie dostajemy wiele filozoficznych, typowych dla DeMatteisa dywagacji i cale mnóstwo emocji. A i nie brak też akcji i klimatu.

 


No a ten klimat to duża zasługa Bagleya. Wiem, że gościa można nie lubić, ale na tym etapie był u szczytu swoich możliwości i nawet jeśli czasem robił jakieś kiksy (ta talia Spidera, chociażby, czy niekonsekwencje w ukazaniu proporcji ciała Pająka i MJ), serwuje nam znakomitą, czystą, wyrazistą i nastrojową robotę, gdzie mamy świetne ujęcia, dynamikę i mnóstwo uroku.

 

Więc? Więc warto. Egmont pewnie wyda, choć na sto procent tego Wam nie zagwarantuję, skoro pominął już jeden ważny „Epic” z serii. Ale jeśli znacie angielski, bierzcie oryginał, bo warto. Może nie ma twardej oprawy i papier cieńszy, niż w Egmoncie, ale za to mniej miejsca zajmuje na półce. A nie traci przez to na jakości opowiadanych historii, a te są znakomite.

Komentarze