Spider-Man Noir – David Hine, Fabrice Sapolsky, Roger Stern, Margaret Stohl, Carmine Di Giandomenico, Juan Ferreyra, Richard Isanove, Bob McLeod, Paco Diaz
SPIDER W
LATACH 30.
Spider-Man Noir to nie najbardziej znana w Polsce
pajęcza postać. W sumie to niewiele go było, pojawiał się w eventach typu
„Spiderversum” czy „Spidergeddon”, pojawił się w grze „Shattered Dimensions”
czy w animacjach, ale komiksowo wiele go nie mieliśmy, a na pierwszy plan nie zawitał u nas nigdy dotąd. Ale teraz już mamy i od razu jeden solidny tom zbierający
wszystkie miniserie i one-shoty z jego udziałem. No i warto, bo to tom bardzo
fajny, świetnie pokazujący postać, jej świat i przygody, a przy okazji
dopełniający tego, co po polsku już wyszło, bo dorzucający tie-iny do
wspomnianych już wyżej wydarzeń, które czytają się w większości bardzo dobrze.
Akcja zabiera nas do lat 30. XX wieku, czasu
wielkiego kryzysu, ale w alternatywnym świecie, gdzie – w chwili gdy zaczyna
się akcja – w redakcji Daily Bugle pojawia się policja. Ktoś wezwał bowiem
funkcjonariuszy do rzekomego postrzelenia J. Jonaha Jamesona, więc ci
sprawdzają sytuację i… Fakt, JJJ oberwał kulkę a nad nim stoi Spider-Man Noir z
bronią w ręku – ten sam Spider, na którego gazeta pisała niepochlebne teksty. I
co z tego, że twierdzi, iż jest niewinny? Każdy wie swoje.
Akcja cofa się o trzy tygodnie, kiedy to
dziennikarz Ben Urich przygląda się bliżej protestom, które nakręca May Parker.
To tu poznaje jej siostrzeńca, Petera, chłopaka, który uważa, że jego wujka
zabił miejscowy szef przestępczego świata, Goblin. Spotkanie to okaże się
brzemienne w skutki, kiedy Urich postanawia pokazać chłopakowi jaki naprawdę
jest ten świat, a to zmieni życie młodego Parkera tak, jak nikt nie mógł się
tego spodziewać…
Za „Spider-Mana Noir” wzięli się dwaj scenarzyści –
David Hine (znany w Polsce z „Syna M”) i Fabrice Sapolsky (mało znany gość,
współautor choćby „Black Box” czy „One-Hit Wonder”). I oni przez większość
czasu trzymali postać w rękach, tworząc najpierw dwie miniserie, a potem
jeszcze one-shota powiązanego ze „Spiderversum” (a po latach wrócili do
drugiego dodatku, tym razem do „Spidergeddonu”). No i w tym spiderversowym
momencie chcąc nie chcąc musieli oddać swojego Pajęczaka w ręce innych
artystów, bo event tego wymagał, a potem to już poszło z górki i kolejną
miniserię z postacią zrobili już inni ludzie. Kto? Roger Stern był pierwszym,
który ich zastąpił (jego nie trzeba przedstawiać) a po nim była pisarska tandetnych
czytadeł Margaret Stohl („Piękne istoty”, „Czarna Wdowa: Na zawsze czerwona”),
która zrobiła pięć najgorszych w tym tomie zeszytów.
Ale ci dwaj oryginalni scenarzyści odwalili kawał
dobrej, dojrzałej roboty. Ponure czasy, bieda, zbliżająca się wojna,
przestępczość i bohater, twardy, ale wcale nie tak do końca. Wszystko to w
opowieści spod szyldu czarnego kryminału, ale pożenionego z obowiązkowym superhero, choć i niestroniącego od kwestii społecznych. I wszystko to zostaje
w opowieści nawet, kiedy autorzy piszą tego tie-ina do „Spiderversum” (to
zresztą lata temu był mój pierwszy kontakt z postacią). Inni scenarzyści już
tak dobrze tego wszystkiego nie robią, stawiając bardziej na akcję, na
widowiskowość i inne elementy, a szkoda (szczególnie ostatnia miniseria próbująca udawać przygody Indiego wieje straszną nudą i sztampą), ale dwie trzecie tomu to po prostu
kawał znakomitej, fajnie wnikającej w postacie i konwertującej pajęcze mity i
fabuły opowieści mocno osadzone w konkretnych czasach i wydarzeniach. Opowieści, w której najlepiej odnajdą się fani doskonale to wszystko znający, wiadomo, ale jednak i takiej, nadającej się dla zupełnie
nowego odbiorcy.
Gorzej niestety jest z szatą graficzną. Bo proste
rysunki Di Giandomenico, który robi większość albumu, może nie są złe, może i
mają dość stonowany kolor starający się czasem iść w sepię, ale jednak do
opowieści typu „Noir” przydałoby się coś innego. Coś w stylu „Sin City” (nieźle
wygląda takie podejście w galerii) albo po prostu w formie czarnobiałych
ilustracji, z większą ilością czerni. To robiłoby robotę, bo tak jest mocno przeciętnie, a gdy inni artyści biorą się za ilustrowanie, wypada to tym bardziej nieszczególnie. Bo o ile jeszcze znany z nakładania kolorów Richard Isanvoe
pokazuje nam, że fajnie rysuje (acz niekoniecznie noir, za kolorowe jest w końcu to
wszystko), o tyle Paco Diaz z tą swoją niemal mangową dynamiką i wizualnymi fajerwerkami, które są efekciarskie, zamiast efektowne, w ogóle tutaj nie
pasuje.
Co nie zmienia faktu, że po tom absolutnie warto jest sięgnąć. Fajne to, dojrzałe podejście do Pająka, fajna zabawa tym, co się na niego składa no i jeszcze przyjemne zaplecze obyczajowo-historyczno-społeczne. I nie zapomnijmy o wydaniu: większy format niż chociażby „Epic Collection”, grubszy papier (przez co tom, który ma 376 stron wygląda na dwa razy grubszy), pokryte czarną farbą brzegi stron tak, że całość zyskuje tego klimatu noir, twarda oprawa… No super się to prezentuje. Więc choć swoje minusy ma, polecam z czystym sumieniem. Może nie tak, jak zbiorcze wydania runu Straczynskiego, ale o niebo bardziej, niż chociażby regularną serię z Marvel Fresh.
Komentarze
Prześlij komentarz