Polska bez gaci – Krzysztof Skiba

SKIBA BEZ GACI

 

W kiepskim świecie Kiepskie sprawy

Marne życie i zabawy

Są codzienne awantury

Nie ma dnia bez ostrej rury

- Big Cyc

 

Skiba śpiewa. Skiba gra. Skiba pisze. A co pisze? A no felietony różnej treści, a ta treść to w sumie nic innego, jak krytykowanie obecnego (wówczas) obozu rządzącego. No i nie mówię, że niesłusznie, bo ciężko nie krytykować PiS-u, ale równie ciężko nie krytykować całej reszty, a tu Skiba ślepy, jakby zatracił dawnego siebie, który komentować umiał całą zastaną rzeczywistość, a nie tylko drobny jej fragment. No, ale jest jak jest, więc kto chce narzekania na tamtą władzę, niech sięga. Kto chce kompleksowego, rzetelnego spojrzenia o szerszych satyrycznych perspektywach, niech lepiej omija z daleka. No chyba, że chce trochę skibowych wspominek, bo te też się tu znajdą i wypadają najlepiej z całości.

 

Ale okej, o czym konkretnie pisze tu Skiba? O różnych sytuacjach z ostatnich lat – biciu strajkujących kobiet, rapowaniu prezydenta, rodzinie polityków zatrudnianej na wysokich stanowiskach… No dosłownie wszystkim, co się dzieje. Przynajmniej wszystkim, co dzieje się po prawej stronie sceny politycznej, bo to, co po lewej, nawet jeśli wspomniane, to jakimś takim obronnym tonem. No i jeszcze o sobie pisze tu Skiba, trochę wspominek, trochę anegdot, a to o podróży, a to o graniu, to znów o byciu konferansjerem. I tak jakoś leci to do przodu…

 

Skiba chciał tą książką obnażyć ówczesną Polskę i władzę – jakby było po co, skoro te już dawno obnażyły się same – a tak naprawdę bardziej obnaża tu siebie. Tak trochę, jakby zrzucił gacie i stanął przed nami, tyle, że przed tym striptizem chwalił się swoimi rozmiarami, a okazało się, że jednak nie miał czym i jeśli już jakoś do tego podchodzić, to z lupą. Do książki też, bo obiecywała satyrę na współczesność, a tak naprawdę, jak pisałem, śmieje się jedynie z konkretnych rzeczy, pokazując, że bliżej autorowi do błazna niż satyryka. No bo satyryk potrafi ze wszystkiego i wszędzie i zawsze trafnie, a on tylko z jednego, bardziej lejąc gorycz własną, niż chcąc nam coś przekazać. A już na pewno nic uniwersalnego. Więc czytelnik chcąc łuskać w tym satyrę z prawdziwego zdarzenia, musi to robić ze świecą, a najlepiej z lupą, bo łatwo może ją przegapić. W efekcie nawet za bardzo śmiać się nie ma tu z czego, a wszystkie te jego teksty, choć napisane całkiem nieźle, jakoś niczego nie urywają – także stylistycznie. Podobnie zresztą, jak dopełniające wszystko rysunkowe dowcipy.

 

Więc to będzie tak – władza się zmieni, czasy się zmienią, ale nie zmieni się nic, bo tak jest zawsze. a ta książka? A ta książka się zestarzeje niemiłosiernie. Bo prawdziwie dobra satyra wie, że nie ma jednej złej władzy, złego ustroju, złej strony sceny politycznej – wszystko jest takie samo, różni się nazwą i trochę, acz też nie zawsze, poglądami. A już na pewno nie różnią się niczym od siebie ludzie i wciąż popełniają te same błędy. Dlatego jeśli ośmieszać, to wszystko, bo wszystko ma wady, jeśli wytykać, to każdemu, bo jest co. Bo kiedy śmieje się z jednego tylko i jedno wytyka, ośmiesza się raczej samego siebie. Więc za jakiś czas zostanie z tego niewiele, książka się zdezaktualizuje, straci sens, rację bytu. Dlatego nie nazwę tego satyrą, co najwyżej najczęściej nieudolną satyrką, bo prawdziwa satyra to coś, co wznosi się ponad ograniczenia i ramy czasów, miejsc, ludzi, ustrojów. Coś, co trafia w to niezmienne sedno, które sprawia, że zawsze będzie aktualna i poruszająca, nieważne, kto będzie u władzy i jakie bolączki dręczyć będą ludzi. A tu mamy rzecz jednostronną, populistyczną i o sedno nawet się nie ocierającą. Ot dla tych, którzy w prawicy widzą zło, a patrząc na lewicę nie chcą dostrzec niczego złego, nawet jeśli wali to po oczach. Oj, panie Skiba, myślałem, że jesteś pan mądrzejszy.

Komentarze