W kiepskim świecie Kiepskie sprawy
Marne życie i zabawy
Są codzienne awantury
Nie ma dnia bez ostrej rury
- Big Cyc
Skiba śpiewa. Skiba gra.
Skiba pisze. A co pisze? A no felietony różnej treści, a ta treść to w sumie
nic innego, jak krytykowanie obecnego (wówczas) obozu rządzącego. No i nie mówię, że
niesłusznie, bo ciężko nie krytykować PiS-u, ale równie ciężko nie krytykować
całej reszty, a tu Skiba ślepy, jakby zatracił dawnego siebie, który komentować
umiał całą zastaną rzeczywistość, a nie tylko drobny jej fragment. No, ale jest
jak jest, więc kto chce narzekania na tamtą władzę, niech sięga. Kto chce
kompleksowego, rzetelnego spojrzenia o szerszych satyrycznych perspektywach,
niech lepiej omija z daleka. No chyba, że chce trochę skibowych wspominek, bo
te też się tu znajdą i wypadają najlepiej z całości.
Ale okej, o czym
konkretnie pisze tu Skiba? O różnych sytuacjach z ostatnich lat – biciu
strajkujących kobiet, rapowaniu prezydenta, rodzinie polityków zatrudnianej na
wysokich stanowiskach… No dosłownie wszystkim, co się dzieje. Przynajmniej
wszystkim, co dzieje się po prawej stronie sceny politycznej, bo to, co po
lewej, nawet jeśli wspomniane, to jakimś takim obronnym tonem. No i jeszcze o
sobie pisze tu Skiba, trochę wspominek, trochę anegdot, a to o podróży, a to o
graniu, to znów o byciu konferansjerem. I tak jakoś leci to do przodu…
Skiba chciał tą książką
obnażyć ówczesną Polskę i władzę – jakby było po co, skoro te już dawno obnażyły
się same – a tak naprawdę bardziej obnaża tu siebie. Tak trochę, jakby zrzucił
gacie i stanął przed nami, tyle, że przed tym striptizem chwalił się swoimi
rozmiarami, a okazało się, że jednak nie miał czym i jeśli już jakoś do tego
podchodzić, to z lupą. Do książki też, bo obiecywała satyrę na współczesność, a
tak naprawdę, jak pisałem, śmieje się jedynie z konkretnych rzeczy, pokazując,
że bliżej autorowi do błazna niż satyryka. No bo satyryk potrafi ze wszystkiego
i wszędzie i zawsze trafnie, a on tylko z jednego, bardziej lejąc gorycz
własną, niż chcąc nam coś przekazać. A już na pewno nic uniwersalnego. Więc
czytelnik chcąc łuskać w tym satyrę z prawdziwego zdarzenia, musi to robić ze
świecą, a najlepiej z lupą, bo łatwo może ją przegapić. W efekcie nawet za
bardzo śmiać się nie ma tu z czego, a wszystkie te jego teksty, choć napisane
całkiem nieźle, jakoś niczego nie urywają – także stylistycznie. Podobnie
zresztą, jak dopełniające wszystko rysunkowe dowcipy.
Więc to będzie tak –
władza się zmieni, czasy się zmienią, ale nie zmieni się nic, bo tak jest
zawsze. a ta książka? A ta książka się zestarzeje niemiłosiernie. Bo prawdziwie
dobra satyra wie, że nie ma jednej złej władzy, złego ustroju, złej strony
sceny politycznej – wszystko jest takie samo, różni się nazwą i trochę, acz też
nie zawsze, poglądami. A już na pewno nie różnią się niczym od siebie ludzie i
wciąż popełniają te same błędy. Dlatego jeśli ośmieszać, to wszystko, bo
wszystko ma wady, jeśli wytykać, to każdemu, bo jest co. Bo kiedy śmieje się z
jednego tylko i jedno wytyka, ośmiesza się raczej samego siebie. Więc za jakiś
czas zostanie z tego niewiele, książka się zdezaktualizuje, straci sens, rację
bytu. Dlatego nie nazwę tego satyrą, co najwyżej najczęściej nieudolną satyrką,
bo prawdziwa satyra to coś, co wznosi się ponad ograniczenia i ramy czasów,
miejsc, ludzi, ustrojów. Coś, co trafia w to niezmienne sedno, które sprawia,
że zawsze będzie aktualna i poruszająca, nieważne, kto będzie u władzy i jakie
bolączki dręczyć będą ludzi. A tu mamy rzecz jednostronną, populistyczną i o
sedno nawet się nie ocierającą. Ot dla tych, którzy w prawicy widzą zło, a
patrząc na lewicę nie chcą dostrzec niczego złego, nawet jeśli wali to po
oczach. Oj, panie Skiba, myślałem, że jesteś pan mądrzejszy.
Komentarze
Prześlij komentarz