Więc tak: mija dwadzieścia pięć lat od... no odkąd dzieje się akcja tej nigdy nie dokończonej opowieści. Więc to dobra okazja, by wrócić do całości, choć z nieco innej strony. Od lat, odkąd tylko przeczytałem mangę „X” – opus magnum pań z grupy Clamp – chciałem zobaczyć ten film. Kiedy więc w końcu nadarzyła się ku temu okazja, nie mogłem jej odpuścić i… Cóż, przyznam, że czuję się w pewnym stopniu zawiedziony. O ile wizualnie rzecz jest naprawdę świetna, o tyle skondensowanie fabuły niemal dwudziestu tomików mangi do półtoragodzinnego seansu, z dopisanym na dodatek zakończeniem, którego autorki nigdy nie zrobiły, nie wyszło najlepiej. Ale i tak rzecz daje radę.
Nastoletni Kamui wraca do Tokio. Wie, że czeka tam
na niego niezwykłe zadanie, nie ma jednak jeszcze pojęcia, jak wielkim
wyzwaniem ono będzie. Wmieszany w konflikt między Smokami Nieba i Smokami
Ziemi, będzie musiał podjąć decyzje, od których zależeć będą losy świata, ale
też i bliskich mu ludzi…
„X” to jedno z najlepszych dzieł mangowych, jakie
powstały. Przesycona mrokiem i symboliką wizja nadchodzących czasów
ostatecznych przez lata rozpalała wyobraźnię czytelników, by zostać przerwana w
kulminacyjnym momencie i nigdy niedokończona. Bywa. Drażni takie podejście do
opowieści, bo nie trzeba było wielkiej filozofii by ją zakończyć (rozumiem, że
autorki nie chciały pójść w banał i uśmiercanie niektórych postaci, ale lepsze
to, niż pozostawienie historii urwanej w najważniejszym momencie, prawda?), ale
tego w pewnym stopniu podjęli się twórcy filmu. Jak im wyszło? To już każdy fan
musi ocenić samodzielnie, ale sam film jako taki wyszedł jedynie nieźle.
Co poszło nie tak? Przede wszystkim to, że „X”
zmieniono w nieustający festiwal następujących po sobie walk. Gdyby zmienić
fabułę tak, by w filmie znalazły się dwie, trzy walki, byłoby o wiele lepiej. A
tak otrzymujemy jedynie pełne dynamiki kino, które nie nuży, ale nie ma czasu
skupić się na postaciach. Ani też treści. Wszystko, co powinno być ukazane na
ekranie, zostaje powiedziane przez postacie. Na szybko podane wyjaśnienia
jednak bardziej rozgrzebują temat, niż go wyczerpują, a co za tym idzie cierpią
na tym także same postacie. Psychologia tu nie istnieje, bohaterowie, tak żywi
w mandze, w anime nie różnią się niczym, poza wyglądem i stanowią jedynie tło
dla starć.
Ale na otarcie łez fani dostają naprawdę świetne
wizualnie kino. Klimat mangi został zachowany, wszystko jest tu krwawe,
mroczne, choć i nie wolne od dozy uroku. Symboliki także nie zabrakło, a całość
ogląda się z wielką przyjemnością, gdy jedynie skupić się na animacji i plenerach.
Może to niewiele, względem oczekiwań, jakie można by mieć odnośnie produkcji,
ale niejednemu to wystarczy. Jako adaptacja świetnej mangi jednak „X” pozostaje jedynie niezłą produkcją, zbyt szybko poprowadzoną by widz mógł się w
nią wczuć i naprawdę docenić fabułę, którą wymyśliła grupa Clamp.
Nie można mówić, o kondensowaniu fabuły mangi. Film w założeniu miał być alternatywną historią. Reżyser z tego co pamiętam, konsultował scenariusz z Nanase Ohkawą. I wspólnie starali się dążyć do uproszczeń i uzyskania jak największej dynamiki. No i, kiedy film miał premierę w Japonii w 1996r, to istniało tylko 8 tomów mangi. Biorąc pod uwagę proces produkcji, zapewne jeszcze mniej gdy zaczynali.
OdpowiedzUsuń