Odważni i Niezłomni: Władcy losu – Mark Waid, George Pérez


PRZYJEMNI I PROŚCI

 

Macie tak, że lubicie jakiegoś bohatera do tego stopnia, że kupujecie większość, jeśli nie wszystko co wychodzi z jego udziałem, nawet jeśli pojawia się na jednym tylko kadrze? Ja tak mam z Lobo, przez niego sięgnąłem po parę rzeczy, które mnie jakoś nie kręciły, ale że się pojawiał, nawet gdzieś w tle („Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni #2” czy „Injustice: Bogowie pośród nas: Rok czwarty”), brałem się za to. Z tych samych pobudek sięgnąłem po album „Odważni i niezłomni”, lata temu to było, ale w końcu do niego wróciłem i… No i wrażenia się nie zmieniły, kawał niezłej komiksowej roboty, ale niestety dla fanów głównego nurtu, bo Lobo tu, jak w podobnych historiach, gdzie twórcy nie mogą pokazać go, jak należy, pozostaje ułagodzonym i nieco wykastrowanym gostkiem, trochę tępym i pyskatym, choć całkiem honorowym.

 

W trakcie rutynowego kosmicznego patrolu Green Lantern natrafia na unoszące się dwieście kilometrów nad Ziemią zwłoki zastrzelonego mężczyzny. Już samo to brzmi osobliwie, szczególnie, że według danych od wczoraj nie było w tej strefie nikogo, a ciało znajduje się tu zaledwie od dwudziestu minut, kiedy jednak kontaktuje się z Batmanem, przekonuje się, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej. W jaskini człowieka nietoperza znaleziony został identyczny trup – tak samo zresztą, jak w redakcji Daily Planet, na Atlantydzie, w muzeum Flasha i kilkudziesięciu innych miejscach. Wszystkie zwłoki maja takie same rany, wyglądają identycznie i nawet odciski palców posiadają jednakowe. Co to oznacza? Atakowani przez kolejnych wrogów bohaterowie, starają się zbadać pozostawiony przy ciele trop. Śledztwo wiedzie ich w coraz to bardziej niezwykłe miejsca i przecina ich drogi z drogami innych herosów. Supergirl. Lobo. Blue Beetle. Adam Strange. Legion Superbohaterów. Wszyscy oni mają do odegrania swoją rolę, a stawka jest wysoka – w ręce wroga wpadła Księga Losu dająca mu wgląd w przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, co może stanowić zagrożenie dla całej naszej rzeczywistości…

 

„Odważni i niezłomni” to seria, która wystartowała w latach 50. XX wieku i była kolejną antologią z krótkimi historiami o różnych herosach. W roku 1963 wraz z numerem 50. wszystko się zmieniło, bo seria stała się polem do serwowania nam wspólnych przygód różnych bohaterów – ot dwóch herosów DC spotykało się w każdym numerze i razem działało. To zresztą w ten sposób zaczęły się wszelkie popularne po dziś dzień team-upy, więc to rzecz ważna, choć niekoniecznie udana. Mamy tu w końcu przedruk tego numeru, od którego wszystko bierze swój początek no i naiwna to ramotka, jakich wiele i trzeba lubić starocia, żeby dobrze się bawić. Ale to nie ona jest tu najważniejsza, a pierwsze sześć zeszytów nowej serii z 2007 roku.

 


A te zeszyty napisał nie kto inny, jak Mark Waid, specjalista od takich zbieranin bawiących się wątkami z całych dekad wydania opowieści, jak „Kingdom Come” i to, co zrobił to album w świetny sposób korespondujący zarówno z założeniami serii, jak i składający hołd jej samej oraz opowieściom ze Srebrnej Ery. Na dodatek wymyślona przez Waida historia jest ciekawa sama w sobie, a nagromadzenie bohaterów i epickość przedstawionych wydarzeń bardziej przypominają kolejny event, niż jeszcze jeden story arc opowiedziany w ramach danego cyklu. Każdy zeszyt to co prawda spotkania dwóch różnych bohaterów, ale wszystko to w ramach większej opowieści, która składa się w jedną całość. Okej, postacie nakreślone przez niego wydają się nieco zbyt wyraziste, jakby skrojone z samych cech dla nich charakterystycznych (w tym ten Lobo, całkiem fajnie nakreślony, ale gdzie mu do tych wersji znanych z miniserii solowych), zamiast pójścia w coś bardziej krwistego, ale jest spoko, a Super-Girl akurat fajnie wyszła. Interakcje między nimi wypadają dobrze, a całość czyta się przyjemnie.

 

Do tego świetne rysunki – zmarły dwa lata temu George Pérez to był gość, który potrafił w detal, w realizm, w natłok w kadrach, a jednak czytelność. Widowiskowe to jest, znakomicie zrobione i z charakterem. Klasyczne, ale i nowoczesne, no graficznie perełka dla każdego. Fabularnie już niekoniecznie, bo choć dobra, to rzecz głównie dla fanów – prosta, ale przyjemna – której spora część mocy tkwi też w kontekście i zabawie schematem. Ale i tak warto.

Komentarze