Dragon Ball: Daima #1: Spisek

PIEKIELNE SMOCZE KULE

 

Dziś szybko, krótko i na temat. „Dargon Ball: Daima”. Pojawił się długo wyczekiwany pierwszy epizod nowej serii „DB”. Tori za życia siedział nad tym, robił, więc oczekiwania były, choć jednocześnie po zwiastunach nie spodziewałem niczego szczególnie dobrego. No i co? No i nieźle jest. Wtórnie, cały ten pierwszy odcinek to jakby wydłużona kopia początku serii „GT”, a i trochę zbędnie pół odcinka zajmuje przypominanie Buu Sagi, ale… No gra to na sentymencie, ma swój urok i ja chętnie będę wracał do kolejnych epizodów. W końcu to „DB” i tyle w temacie.

 

Gomah, jeden z demonów, dowiaduje się o wydarzeniach na Ziemi, jakie miały miejsce w trakcie walki z Buu. Odkrywając, że Dabura, poprzedni władca demonicznego królestwa, nie żyje, nie wie za bardzo, czy cieszyć się, czy martwić. Cieszy go fakt, że teraz to on będzie nowym władcą, ale to, co zobaczył na Ziemi, wszystkich tych Sayijan, latających ludzi i supermoce, nie nastraja go optymistycznie na przyszłość. Widząc jednak, że niebieska planeta posiada swoje własne Smocze Kule – nie takie, jak te piekielne, pilnowane przez trzech potężnych wojowników – postanawia wykorzystać je by odmłodzić wojowników i…

 

… i w sumie więcej nie powiem, bo raz, że to i tak większość głównej akcji odcinka, dwa, że w sumie za wiele nie ma o czym mówić. Poza drobiazgami wyjaśniającymi nam pewne działania i pokazującymi kontekst wszystkiego, więcej widzieliśmy na zwiastunach, niż w tym pierwszym, wydłużonym do 32 minut epizodzie. Ogólnie to tak naprawdę w zasadzie tylko wprowadzenie, w połowie skupione na tym, by nowym odbiorcom przypomnieć najważniejsze wydarzenia końca „Zetki”. Więc treści tu, jak na lekarstwo, acz jednocześnie uwspółcześnia nieco klasykę.



No i współczesne jest to wszystko. Ale na razie niezłe. Komputerowe efekty aż tak mocno nie biją po oczach, jak w ostatniej kinówce, nieźle to wygląda i potrafi być sentymentalne. Ogląda się dobrze, nudy nie ma, akcja, nawet jeśli nie pędzi na złamanie karku, daje radę. Tylko, że to wszystko już było. Mam nadzieję, że kolejne epizody przełamią czymś tę powtórkę z rozrywki, że jednak był na to wszystko jakiś fajny pomysł, tylko jeszcze go nie widać. Że Tori, domykając swojego opus magnum, zaserwuje nam jednak konkretne, dopowiadające coś zakończenie. Można by tak długo, na razie wiem, że będę oglądał dalej i tylko to się w zasadzie liczy. Ale z omawianiem serii wrócę, jak już skończy się całość.

Komentarze