Spider-Man: Time Bomb – Tom DeFalco, Todd Dezago, Sal Buscema, Bill Sienkiewicz, Steven Butler

BOMBA Z OPÓŹNIONYM ZAPŁONEM

 

Lecąc ostatnio z tą sagą jakimś zrządzeniem losu, nie wiem jakim, przeskoczyłem o dwie historie do przodu. Więc pora naprawić ten błąd i wrzucić to, co pominąłem, a na pierwszy rzut leci historia jakże ważna dla całości. Rozpisana na dwa zeszyty opowieść „Time Bomb” to zdecydowanie jeden z najważniejszych rozdziałów „Sagi klonów”. Doprowadza bowiem do końca wątek, który w opowieści ciągnięty był od bardzo długiego czasu i robi to w dobrym stylu. A na pewno lepszym, niż wydarzenia z ostatnich kilku części.

 

Z Peter źle się dzieje. Chociaż Jackala nie ma już na tym świecie, wtłoczone psychologiczne wzorce znów go prześladują. Zaczyna się od snów, w których powraca Kane, ale wydaje się, że są one czymś więcej, niż tylko marzeniami sennymi – a właściwie czymś więcej, niż koszmarami. Wkrótce potem Peter zaczyna na każdym kroku widzieć Jackala. Ale to zaledwie początek.

Od samego początku Kane doświadczał wizji, w których tajemniczy osobnik zabija Mary Jane. W końcu, tuż przed swoją śmiercią odkrył prawdę o jego tożsamości, a teraz wreszcie nadchodzi czas konfrontacji. Uwarunkowany przez Jackala Peter ma teraz jeden cel: zabić swoją ciężarną żonę. Stara się z tym walczyć, ale nie jest w stanie przeciwstawić się własnemu przeznaczeniu. Czy jednak Ben i New Warriors zdołają go powstrzymać, nim dojdzie do tragedii?

 

„Time Bomb” to dobry komiks, miejscami nawet bardzo. Fabuła staje się bardziej ponura, atmosfera ciężka, a akcja jest udana, bo bardziej skupiona na bohaterach, niż widowiskowych starciach. Owszem, widoczne jest to szczególnie w pierwszej części komiksu, która wprowadza nas w akcję i odpowiada na pytania dotąd przeciągane zdawałoby w nieskończoność, ale nie jedynie.

 

Ale i sama akcja też jest udana. Scenarzyści stawiają tu na drastyczną walkę, być może najważniejszą w życiu Petera, który woli umrzeć, niż zabić swoją żonę, ale nie jest w stanie sprzeciwić się temu, jak go zaprogramowano. A to potrafi wykrzesać z opowieści trochę emocji. I nawet jeśli rozwój wydarzeń jest przewidywalny, zabawa jest naprawdę udana.

 


Tak samo zresztą, jak jej ilustracje. Najlepsze są grafiki w pierwszej części historii – cartoonowa, prosta kreska Buscemy w połączeniu z brudnym, mrocznym tuszem Sienkiewicza, daje nam bardzo przyjemny efekt. Ilustracje Butlera są proste, mniej imponujące, typowo rozrywkowe, ale pasują do drugiej, bardziej dynamicznej części.

 

W skrócie, kto lubi takie mroczniejsze, nastawione na bohaterów podejście do opowieści, powinien „Time Bomb” poznać. To dobra historia i zwyżka formy „Sagi klonów”. Chwilowa, to prawda, ale dobre i to.

Komentarze