Lecąc ostatnio z tą sagą jakimś zrządzeniem losu, nie wiem jakim, przeskoczyłem o dwie historie do przodu. Więc pora naprawić ten błąd i wrzucić to, co pominąłem, a na pierwszy rzut leci historia jakże ważna dla całości. Rozpisana na dwa zeszyty opowieść „Time Bomb” to
zdecydowanie jeden z najważniejszych rozdziałów „Sagi klonów”. Doprowadza
bowiem do końca wątek, który w opowieści ciągnięty był od bardzo długiego czasu
i robi to w dobrym stylu. A na pewno lepszym, niż wydarzenia z ostatnich kilku
części.
Z Peter źle się dzieje. Chociaż Jackala nie ma już
na tym świecie, wtłoczone psychologiczne wzorce znów go prześladują. Zaczyna
się od snów, w których powraca Kane, ale wydaje się, że są one czymś więcej,
niż tylko marzeniami sennymi – a właściwie czymś więcej, niż koszmarami.
Wkrótce potem Peter zaczyna na każdym kroku widzieć Jackala. Ale to zaledwie
początek.
Od samego początku Kane doświadczał wizji, w
których tajemniczy osobnik zabija Mary Jane. W końcu, tuż przed swoją śmiercią
odkrył prawdę o jego tożsamości, a teraz wreszcie nadchodzi czas konfrontacji.
Uwarunkowany przez Jackala Peter ma teraz jeden cel: zabić swoją ciężarną żonę.
Stara się z tym walczyć, ale nie jest w stanie przeciwstawić się własnemu
przeznaczeniu. Czy jednak Ben i New Warriors zdołają go powstrzymać, nim
dojdzie do tragedii?
„Time Bomb” to dobry komiks, miejscami nawet
bardzo. Fabuła staje się bardziej ponura, atmosfera ciężka, a akcja jest udana,
bo bardziej skupiona na bohaterach, niż widowiskowych starciach. Owszem,
widoczne jest to szczególnie w pierwszej części komiksu, która wprowadza nas w
akcję i odpowiada na pytania dotąd przeciągane zdawałoby w nieskończoność, ale
nie jedynie.
Ale i sama akcja też jest udana. Scenarzyści
stawiają tu na drastyczną walkę, być może najważniejszą w życiu Petera, który
woli umrzeć, niż zabić swoją żonę, ale nie jest w stanie sprzeciwić się temu, jak
go zaprogramowano. A to potrafi wykrzesać z opowieści trochę emocji. I nawet
jeśli rozwój wydarzeń jest przewidywalny, zabawa jest naprawdę udana.
Tak samo zresztą, jak jej ilustracje. Najlepsze są
grafiki w pierwszej części historii – cartoonowa, prosta kreska Buscemy w
połączeniu z brudnym, mrocznym tuszem Sienkiewicza, daje nam bardzo przyjemny
efekt. Ilustracje Butlera są proste, mniej imponujące, typowo rozrywkowe, ale
pasują do drugiej, bardziej dynamicznej części.
W skrócie, kto lubi takie mroczniejsze, nastawione
na bohaterów podejście do opowieści, powinien „Time Bomb” poznać. To dobra
historia i zwyżka formy „Sagi klonów”. Chwilowa, to prawda, ale dobre i to.
Komentarze
Prześlij komentarz