Amazing Spider-Man. Epic Collection #26: Web of Life, Web of Death – J.M. DeMatteis, Mark Bagley, Tom DeFalco, Sal Buscema, Bill Sienkiewicz, Terry Kavanagh, Steven Butler, Tom Lyle, Ron Lim, Tom Brevoort, Mike Kanterovich, Stewart Johnson, Todd Dezago, Howard Mackie, Robert Brown, Phil Gosier, Mike Manley
EPICKA
SAGA KLONÓW TRWA
Drugi tom „Epic Collection”, zbierający przygody
Spidera z czasów drugiej „Sagi Klonów” pojawił się na amerykańskim rynku (po
polsku ma być w przyszłym roku, jak coś) i fajnie. Ja wiem, że na tym evencie
wiesza się psy i w ogóle, ale nie oszukujmy się: raz, że jest to o niebo lepsze
niż to, co w Spiderze dostawaliśmy, kiedy serię pisali Slott, Spencer czy
ostatnio Wells, dwa, że to wciąż kawał dobrego, epickiego komiksu, który na tym
początkowym etapie był po prostu dobry i tyle w temacie (widać to zresztą na
tle nie tylko „Pajęczaka”, ale całego superhero wydawanego w USA od dobrej
dekady, może nawet więcej, którego co najmniej 90% zjada z na śniadanie). Więc
wraca ta historia coraz w kolejnych wydaniach i dobrze, że wraca. Czy warto ją
poznać w „Epicach”? A to już zależy, bo jeśli chcecie całość, konkretnie i bez
obaw, że coś zostanie pominięte (a podejrzewam, że w tym wydaniu wyleci sporo
mniej istotnego materiału, jak zeszyty „The New Warriors” czy takie atrakcje,
jak „Planets of the Symbiots”), to łapcie za omnibusy tudzież dawne,
jedenastotomowe (tak, nie pomyliłem się) wydanie. Jeśli chcecie jednak
wszystkiego, co istotne (na razie względem innych wydań nic tu nie pominięto),
w spójnym wydaniu z tym, co macie dotąd na półce, śmiało możecie celować w „Epici”.
A warto. Choćby dla wyrobienia sobie własnego zdania.
Scarlet Spider po ostatnich wydarzeniach robi w
mieście porządki, zajmując się kolejnymi wrogami Spider-Mana. Na cel obiera go
szukający pomsty za śmierć ojca, Grim Hunter, syn Kravena Łowcy, przekonany, że
Ben to w rzeczywistości Peter. Tymczasem zakażony wirusem Vulture’a Peter jest
umierający. Jego stan pogarsza się z każdą chwilą, chociaż jednocześnie nie
zamierza się poddać. Wtedy na jego drodze pojawia się Dr. Octopus, który może
stać się jego jedynym ratunkiem. Ale za jaką cenę? co gorsza, to dopiero
początek, bo nie dość, że na scenie pojawia się też Kaine, to jeszcze w
wydarzenia miesza się tajemniczy Scrier…
Dzieje się w tym tomie, oj dzieje. Poprzedni rozpoczął
akcję, położył kamień węgielny i zawiązał wszystkie najważniejsze wątki. Teraz
te wątki rozwija, rozbudowuje, pozwala wybrzmieć, jak należy. Kaine, jego wizje
dotyczące śmierci MJ, umieranie Petera… To, co do tej pory było jedynie tłem,
nagle wysuwa się coraz bardziej na pierwszy plan, z każdą stroną intensywniej
osaczając czytelnika, jak bohaterów. Jednocześnie pełno w tym akcji, takiej
wzorcowej superbohaterszyczyzny okresu mrocznej ery komiksu – gdzie mrok, gdzie
klimat, gdzie wątpliwości natury moralnej, załamanie psychiczne, coraz
mocniejsze wykańczanie bohatera na każdym polu… Patos? Wiadomo, oczywiście, ale
nie taki patos, który by drażnił, żenował czy cokolwiek w ten deseń, fajnie
skrojona jest psychika postaci, fajne relacje między nimi no i przy okazji
fajnie wymyślone nowe postacie.
W tym tomie „Saga klonów” w końcu staje się „Sagą
klonów” w pełnym tego terminu znaczeniu. Poprzednio co prawda mieliśmy Petera,
jego klona i te sprawy, ale wtedy fabuły zajmowały przede wszystkim inne wątki,
jak starcia z Judaszem Podróżnikiem, Venomem etc. Teraz jednak, mimo starć
różnymi wrogami, wszystko to już w pełni idzie w temat klonów, związane z tym
wątki i zaskoczenia i wprowadzenie elementów, które i tak będą ściśle z
klonowaniem związane. Poza tym dotąd historie Petera i Bena działy się
niezależnie, obok siebie, tu zaczynają się łączyć w jedną, konkretną całość. Jednocześnie
pod koniec albumu zaczyna się to psuć, bo w „Prawdziwych kłamstwach / Fałszywej
prawdzie” Jackal staje się już przerysowaną, absurdalną postacią, jego
zachowanie i akcja z nim związana wypada średnio itp. (tak swoją drogą, drugi
tom wydania „Complete Clone Saga Epic”, tego jedenastotomowego, zaczynało się
zeszytami z „Back from the Edge”, za to numery z „Players and Pawns” oraz „Spider-Man
The Clone Journal”, które tu kończą tom, tam przerzucone były do tomu trzeciego
i podane w innej nieco kolejności – info dla fanatyków, których takie rzeczy interesują).
Co jeszcze warto docenić, to fakt, że mimo całkiem
sporej ilości scenarzystów zajmujących się poszczególnymi rozdziałami, z
drobnymi wyjątkami udaje się tu utrzymać spójną jakość. Wiem, że w całej
„Sadze” różnie będzie z tym bywało, ale na tym poziomie opowieści wszystko
przebiega płynnie. Forzućmy do tego też to, że treść wraz z kolejnymi
przestawionymi tu zeszytami przeplatających się pięciu regularnych pajęczych
serii (plus dodatkowymi one-shotami i miniseriami) zostaje poplątana do granic
możliwości, pytań z każdym zeszytem przybywa, tak samo wątków, a całość pędzi,
jakby zaraz miała się zakończyć. A to nie prawda. Nie zmienia to jednak faktu,
że zabawa jest udana i wypełniona energią. Także na polu graficznym, chociaż tu
już docieramy do tego momentu, gdzie twórcy sprawiają wrażenie jeśli nie czasem
zmęczonych, to niekiedy pospiesznie zajmujących się swoją robotą, choć nadal są
świetni i wpadają w oko.
Najlepszy bez dwóch zdań pozostaje Bagley, który co
prawda zmienia odrobinę styl i zaczyna być nieco mniej klimatyczny, ale nadal
ta płynna kreska, te detale, to uchwycenie postaci, ruchów i póz robi wrażenie.
Podobną kreską operuje też Lyle, który nadal robi dobrze, choć najlepiej
wychodziło mu rysowanie Venoma, a i Stewart Johnson daje dobry, również
bagleyowy w looku pokaz swoich możliwości. Nie zawodzi też duet Buscema /
Sienkiewicz – prostota Buscemy, którą uwielbiałem, została uzupełniona o
brudny, mroczny tusz Sienkiewicza, którego artystyczne zacięcie jednym
podejdzie, innych odrzuci (w sumie, kto pamięta, jak tmsemicowe „Pająki”
wychodziły po polsku, ten wie, że czytelnicy narzekali zarówno najpierw na
Buscemę, potem i na ten duet), ale dla mnie ma to w sobie coś, lubię, choć za
dzieciaka nie byłem zachwycony i doceniam. Reszta, jak to reszta, stara się
trzymać poziom i nawet jeśli nie jest jakaś szczególnie super, też daje radę.
Bo te komiksy, ci twórcy, tamte lata… Z tym prostym, ale przyjemnym kolorem,
wszystko to razem wzięte miało swój klimat, nastrój i taką magię, której
brakuje obecnym, coraz bardziej wspomaganym komputerem grafikom.
Na koniec jeszcze porcja informacji dla miłośników
komiksów od TM-Semic, które to „Clone Sagę” wydawało nam przez dwa lata, by
przerwać w ogóle publikację „Pajęczaka”, zostawiając nas nawet nie w połowie
całej opowieści. Bo ten album zbiera to, co w serii wychodziło w numerach
8/97-1/98, czyli tak materiał z pół roku wydawania wtedy komiksów. Z tym, że tu
mamy to, co wówczas Semic pominął. Pierwszą z takich rzeczy jest „Spider-Man
Ulimited #8” – o akcji w WTC – drugą, najważniejszą, „Funeral for an Octopus”,
gdzie doświadczamy tytułowego pogrzebu, a także akcji z Sinister Six, Peterem i
Benem. Jest jeszcze drobiazg w postaci „Spider-Man The Clone Journal”, ale to
już taki zeszyt przypominkowi, streszczający doczasowe wydarzenia, prowadząc
nas do kolejnego etapu opowieści. W skrócie: straciliśmy niewiele te ćwierć
wieku temu, ale jednak braki takich rzeczy, jak „Pogrzeb Octopusa” bolą, gdy
wie się o nich i widzi, jak fajnymi momentami były.
Wracając do samego tomu zaś, co tu dużo mówić, to
kawał dobrego komiksu superhero z jednego z najlepszych okresów wydawniczych
dla tego typu historii. Ja wiem, że „Clone Saga” z kury znoszącej złote jajka
stała się kotwicą, która niemal doprowadziła do upadku serię (a i nie brak
głosów, że polskie wydawanie „Spidera” padało po części właśnie przez nią). i
wiem, że narzekanie na ten event stało się już tradycją, ale nie zmienia to
faktu, że na tym etapie to naprawdę świetna rzecz, która wchodzi aż miło, a i
jednocześnie niesie sporo treści, bo kiedyś jednak każdy zeszyt bardziej
wypełniony był fabułą, niż to obecnie się praktykuje i sentymentów też nie
mało. W konsekwencji w ręce czytelników trafia tom, który robi duże wrażenie. Z
życiem żegnają się tu ważne dla serii postacie, a my dostajemy kolejną, jakże
przyjemną w swym ponurym tonie opowieść. Opowieść, która wstrząsa światem
Parkera i nie pozostawia czytelników obojętnymi. Ba, opowieści potem wielokrotnie
kopiowanej, bo nie oszukujmy się, ale wyraźnie widać, że Dan Slott snuł na jej
motywach takie fabuły, jak „Ends of World”, „Dying Wish” czy „Sueprior
Spider-Man”. Tylko z o wiele mniej udanym skutkiem, mimo całej mojej do nich
sympatii.
Komentarze
Prześlij komentarz