BIZONA
JOINT
Po udanych dwóch epizodach „Ławki” i serii
„Pokolenia” Bizon stworzył krótki cykl „Pure Hemp” – ot ledwie cztery epizody (okej,
pięć, bo jeden nie wyszedł przed laty i teraz trafił do 24. „Produktu”) – a
jakie zrobiło to wrażenie! Serio, udało mu się zrobić coś podobnego, co
Śledziowi w „Osiedlu Swoboda", czyli krótko, prosto i wulgarnie uchwycić
klimat pokolenia tamtych lat. Klimat dzieciaków z zawodówek, które na dzień
dobry dostają rurką w łeb, klimat szkolnych popychadeł, które wpadają w
uzależnienia, klimat młodych, którzy wychowywali się na komiksach TM-Semic. Po
latach wchodzi to jeszcze lepiej, bo z sentymentem.
Każdy epizod to inna historia. Mamy historię
chłopaka, który w szkole nie był zbyt popularny. Mamy opowieść chłopaka
szanującego swojego ojca. Mamy też losy fana komiksu, a na koniec spotkanie
Wiraża z Kufajem, któremu zebrało się na zwierzenia…
Bizon nie jest gościem, który jakoś mocno zadomowił
się w komiksowym światku. Poza „Produktem” (i sukcesem „Ławski” na festiwalu),
zrobił historię do albumu „Likwidator Alternative”, dwa numery „Szybkiego
Lestera” (spin-offu „Pokoleń”, który jedynie rysował do scenariusza kogoś
innego), potem jeszcze chwilę udzielał się w „Bicepsie” (bodajże w dwóch
numerach) i od tamtej pory, od ponad dekady nic. A od roku pozostaje zagoniony.
Jest w nowym „Produkcie”, ale to już rzeczy stare, przedruk „Ławski 2” plus
niewydany wcześniej epizod „Pure Hemp” – drugi dziejący się na śledziowym
swobodnym osiedlu. I fajnie, ale ja o tych starych miałem.
A te stare są świetne. Krótkie, obyczajowe,
komediowe, tragiczne historie o ludziach, jakich wielu. Okej, nie zawsze
identyfikowałem się z bohaterami, a ich wybory życiowe wydawały mi się idiotyczne,
ale widziałem ludzi, którzy robili tak samo, jak oni. Zresztą można powiedzieć,
że to dość uniwersalne historie o ludziach, którzy przez nałóg robią głupotę,
która zostaje z nimi na całe życie i indywiduach, które dają się sprowadzić do
parteru i stać takimi samymi szarakami, jak cała reszta. W sumie do mitologii „OS”
też rzecz coś od siebie dodaje i to w całkiem dobrym, ciekawym stylu.
Graficznie, wiadomo, Bizon, jak to Bizon – prosto,
osobliwie, ale miało to swój urok. I nadal go ma. Nieskomplikowana, brudna, undergroundowa
kreska, bardziej złożona, dopracowana i z większą dozą realizmu niż w „Pokoleniach”,
ale nadal pełna uproszczeń. Widać, że Bizon eksperymentował tu ze stylem, bawiąc
się choćby kolażem ze zdjęciami. Ale widać też talent.
Dla mnie bardzo fajna rzecz, którą naprawdę dobrze
wspominam po latach. A ponowna lektura tylko potwierdziła te wspomnienia.
Komentarze
Prześlij komentarz