Spider-Man: The Final Adventure – Fabian Nicieza, Darick Robertson

OSTATNIA PRZYGODA

 

No i nadszedł czas ostatniej opowieści z trzeciego rozdziału „Clone Sagi”. Tak przynajmniej pokazuje to marvelowski fandom. I całkiem spoko to finał. Jeszcze lepszy, niż ostatnie zeszyty. Przewidywalny? Tak. Oczywisty? Tak. A zarazem przyjemnie ponury, z miłym wnikaniem w postacie, z plątaniem życia Parkerów i przy okazji fajnym klimatem. Czyli rzeczami, których w większości brak jest współczesnym komiksom.

 

Peter i Mary Jane przenieśli się do Portland, porzucili dawne życie i chcą tylko w spokoju doczekać porodu i narodzin dziecka. Peter podjął pracę w laboratoriach odpowiedzialnych za napromieniowanie pająka, który go ugryzł, kostium odwiesił na kołek i… No i zaczyna się źle dziać. Eksperymenty ze sztuczną skórą prowadzą do tragedii, a chcąc ratować życie jednego z obiektów Pater wprowadza do leku własne „poprawki”, co kończy się jeszcze gorzej i mężczyzna zostaje zmutowany w pajęczą bestię, która zabija ludzi i wydostaje się na wolność. Choć poprzysiągł rzucić kostium, będzie musiał raz jeszcze stać się Spider-Manem. A przy okazji odkryć może rzeczy o sobie, które pomogą w przyszłości i ich dziecku. Ale temu przeciwna jest MJ, dla której decyzja męża to niszczenie związku. A tymczasem Ellis, który nadal bada sprawę zarzutów morderstwa wobec Parkera, wpada na portlandzki trop Spider-Mana i…

 

Lata 80. i 90. XX wieku w „Spider-Manie” uwielbiam choćby za ich powagę. I klimat. To był czas, gdy Peter prawie nie żartował – chwała mu za to – a opowieści o nim były skupione na postaci, na dylematach moralnych, na psychologii i klimacie. Akcja też jest, to superhero w końcu, ale nie ona jest tu najważniejsza. I to kolejny plus. Owszem, w „Sadze klonów” były lepsze opowieści, ale odkąd trwa ten nowy rozdział, gdy Ben rządzi nawet tytułami serii, a wszystko wkroczyło na cyfrową ścieżkę, tak dobrego momentu jeszcze nie było.

 


No i świetne jest to rysunkowo. U steru zasiadł Darrick Robertson, który jeszcze się w serii pojawi. Miał też potem objąć rolę regularnego rysownika przygód Pajęczaka, komercyjnie na pewno byłby to dla niego wielki sukces, ale gość odrzucił tę ofertę i zajął się „Transmetropolitanem”, czego bynajmniej nie żałował. Ale szkoda, że w „Pająku” go mało, bo świetnie to robi, a grafika z wściekłą MJ w ciążowej sukience to ujmująca perełka.



Fajna rzecz. Przewidywalna, jak mówiłem, ale fajna. Miło wraca do postaci Parkerów, których mi brakowało trochę, choć Bena akurat lubię. I ogólnie przyjemnie to wszystko się toczy. Choć z tym, że to ostatnia przygoda Petera, jako Spider-Mana, jak ją reklamowano wówczas, to sami wiecie co wyszło.

Komentarze